Pod szkołą Ostry Siostry są schody.
Wysokie.
Z poręczą.
Klomczel nijak nie da się przekonać, że to nie strażacka rura. Zjeżdża raz po raz i podnieca się. Nic to, że wybrzmiał już dzwonek. Że Ostra Siostra odprawiła rytuały plotkarskie. Odstała swoje z niejakim X. Obrobiła organy niejakiej Y. Pokłóciła się (tudzież pogodziła, bez różnicy...) z niejaką Z. I czeka. Wór z butyma na przebranie wlecze po ziemi, plecak ciężki do ziemi ciągnie Ostrą. Nóziami przebiera. Do domu jedźmy juszszsz.
Klomszczel chce zjeżdżać. Trzyma się rury kurczowo. Wszelkie próby odgięcia paluszków spełzają na nice. Im mocniej matka ciągnie i odgina, tym mocniej się zapiera i wypina.
Impas.
A Ostra Siostra przebiera nóziami.
Ni ma ch...a we wsi - nie da się dziada od rury oderwać. Prośbą, groźbą, wychowawczym szantażem. W oczy patrzeniem i tłumaczeniem. Nje i nje.
Matka W. podejmuje więc kroki drastyczne: odrywa siłą, a że siłą dysponuje niewielką, odrywanie idzie jej kiepsko. Klomszczel wyje jak obłąkany. Z rachitycznego ciałka wyrywa się dźwięk zdolny powalić katedrę i w proch obrócić kryształowy kielich. Kielichów komplet.
Samfink lajk det, tyle że mniej lirycznie:
Oderwawszy, wlecze Matka W. do samochodu. Ostra Siostra pędzi przodem, wóz odmyka, na rychłe wejście doń liczy naiwnie.
Klomszczel stawia opora.
Stawia wyjąc.
Tłum dookoła wozu gęstnieje. Gawiedź obserwuje poczynania Matki W. komentując. Co Matka kolanem w jajo, żeby pasy na ramionka naciągnąć, to Klomszczel w wysokie C uderza i z fotelika ruchem wężowym wypełza. Gawiedź już by wiedziała, co zrobić. Już ona by go zapięła, maluszka. I co ta baba robi... Bjedne dziecko... Że bjedna baba, skopana, spocona, bezsilna - nie mówi nikt. Bo czeba było... Bo nie czeba było... Bo-ja-panie-tego-to-bym. Bo-jak-moje-było-małe-to. Bo-rozbestwiony-gówniarz-to-się-rzuca.
Matka W. odrywa wzrok od Klomszczela i przenosi na gawiedź. Już jej Klomszczel brzmi niczym muzyka sfer. Jeszcze słowo gawiedzi i pogryzie Matka W. gawiedź; spadnie nań deszczem gwoździ; przetrzebi... Wszyscy wiedzą lepiej. Każden jeden ma receptę gotową.
Udało się. Ruszamy spod budy.
Nje patś na mnie, njeee patś naaa mnie, wyje Klomszczel, okładając Ostrą na tylnej kanapce czym popadnie. Przeesz sie na ciebje nie pacze, ćmoku, krzyczy Ostra.
Tuż przed skrzyżowaniem Matka W. dostaje w łeb traktorem z przyczepką. Szczęśliwie nie traci rezonu ani panowania nad kierownicą. To jedyna rzecz, nad którą panuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz