niedziela, 27 lutego 2011

Dupa trawa...

Wstawanie w nocy do tzw. dzidziusia jest masakryczne. Można nie spać 24 godziny bez przerwy, ale jak człowiek zaśnie i ze snu wyrywa go jęk progenitury domagającej się pożywienia - dupa zbita. Pół biedy, jeśli progenitura skonsumuje i zapadnie w sen. Trzy czwarte, gdy sformułuje przy tym myśl wzniosłą w postaci soczystego kloca do natychmiastowej wymiany. Cała - gdy napasiona i przewinięta przejawia niebywałą chęć do konwersacji, choć za oknem noc głucha, a matka dodatkowo głucha i ślepa z niewyspania.
Opcje wstawania są różne.
Pierwsza: tzw. dzidziuś wydaje dźwięk lub (gdy matka zamęczona na zgon nie usłyszy pierwszych sygnałów alarmowych) serię dźwięków - matka podrywa się i składa jak scyzoryk. Siada matka na brzegu łóżka, kiwa się jak wańka-wstańka i usiłuje rozkleić powieki. Pieką jak s...n. Dźwięk narasta. Matce włącza się trybienie (jak diesel na mrozie...): "już synku, już córeczko (do wyboru, ale podobno są takie matki, co mają oboje na raz i żyją...) mamusia da cycusia, ciiiiiiiiiii...". Matka usiłuje wydobyć z dziesięciu warstw odzieży piżamowej (zimno wciąż z niedospania, skarpetki, piżama, szlafrok...) jakiś cyc. Jest. Teraz młodzież trza wyjąc z łóżeczka, wetknąć cyc w paszczę. Cisza. Młodzież je, żre, wysysa - krztusi się z zachłanności. "No już dobrze, dobrze, powoli synku/córeczko, powoli". Je dalej. Bulgot. Kloc zwalony, trzeba przewinąć. Zarzuca matka tzw. dzidziusia na ramię, coby sobie przy okazji beknął godziwie, i ku przewijaku zmierza. Rozplątanie dzidziusia z odzienia zajmuje chyba sto lat (sztywne stawy, rączki jakby od obcego; przeszczepy, psia ich mać..., oczka ślepe). Ooo... żółta maź wylewa się górą pieluchy, rysując na plecach deliryczne wzory. Gówniane. Wdrażamy opcję: przebrać tzw. dzidziusia. Matka usuwa pieluchę, wyciera organa wilgotnymi chusteczkami. Ups..., przy okazji urąbała sobie szlafroczek. A niech; ociera gówniany rękaw o poły odzieży: byle szybciej i do łózia. Młodzież rozebrana do rosołu zwala jeszcze jeden kloc bezpośrednio na przewijak. Taaa... Dupa trawa, jak mawia Anka. Dupa, dupa... TBC
Druga: początek jak wyżej. Matka udaje, że nie słyszy. Dalej udaje. Liczy na ojca, który nawet jeśli usłyszy to i tak nie wstanie. Udają oboje. Regulacja oddechów: wszyscy śpimy, nie ma komu oporządzić tzw. dzidziusia. Matka namacuje stopą stały grunt w okolicy łóżka i przewraca się na bok. Ostrożnie siada. Dźwięki wibrują w powietrzu tak okrutnie, że prawie już ich nie słychać. Tzw. dzidziuś zaraz pęknie. Dalej: sekwencja działań jak powyżej.
Trzecia: a istnieje???

Jeśli ktoś mówi mi, że rozczula go skrzek niemowla w środku nocy i z pieśnią na ustach przystępuje do czynności karmicielsko-odgówniających, zalecam skierowanie do stosownego medyka. Najlepiej od lekarza pierwszego kontaktu. Albo wietrzenie. Cóś mi tu śmierdzi ... Nie wierzę w takie bajery.

Chociaż... różnych ma bozia lokatorów.

1 komentarz: