sobota, 19 marca 2011

Wypas

Jak powszechnie wiadomo, hodowla progenitury związana jest nieodwołalnie z wypasem rzeczonej. Wypas owieczek na halach, hej, jest ci sto razy łatwiejszy, niż zaspokajanie gustów kulinarnych maleńtasów.
Siostra Ostra od zawsze osobnikiem niejedzącym jest. W okresie niemowlęcym, kiedy przyszła pora na rozszerzenie diety, rolę rozszerzającego przejął tzw. tatuś. Jeno on miał ci cierpliwość, hej, żeby podczas wypasu pulpą ze słoiczków, dokonywać przed Młodą ekwilibrystyki rodem z Cyrku Zalewski. Ostra na bodźce nie reagowała zupełnie, dupoko w głębie mając zarówno jabłuszko z brzoskwinką, jak i cielęcinkę z warzywkami. Zachodziła obawa, że się gadzina zagłodzi na śmierć.
Matka pochłaniała artykuły w prasie branżowej, w których stało, że dziecko samo najlepiej wie ile i kiedy wypasu mu potrzeba; że  niejadka trzeba sposobem: a to kotlecik w kształcie gwiazdki spreparować, a to z kromki chleba wydziergać łowicką wycinankę tudzież z jajeczek i pomidorków muchomorki. I co? I jajeczko.
Jedyny sposób na Ostrą polegał na usadzeniu rzeczonej na kolanach tzw. tatusia, tatusia zaś usadzeniu na brzegu wanny. Potem odkręcało się wodę w umywalce i Ostra, taplając się, wchłaniała jakieś homeopatyczne ilości zielonkawej pulpy.
Matka, dręczona poczuciem winy, próbowała ową pulpę spreparować własnoręcznie -  może pulpa domowa lepsza od sklepowej? I co? I jajeczko. KAŻDA pulpa Ostrej nie w smak była.
Klasyczne metody wypasu, opierające się od stuleci na wciskaniu progeniturze posiłków przy akompaniamencie wierszyków o samolociku, co to leci prosto do buzi, czy też innych latających egzemplarzach, pszczółkach i ptaszkach, dajmy na to, też nie skutkowały. Ostrej wszystko równo latało (i powiewało...), tyle że nie do buzi...
Niektóre dzieciątka łapią się na takie tricki z talerzami, co to mają na dnie jakiś rysuneczek. Matka nabyła więc talerzyk z Puchatkiem, Tygryskiem i czymsik tam jeszcze. I co? I jajeczko. Ostra nie tylko nieciekawa była tego, co na dnie, ale nawet tego, co na wierzchu...
Teraz za to, kiedy już prawie dorosłom kobietom jest, i zazdrość ją detronzacyjna toczy, każe się ostentacyjnie karmić "jak dzidziuś" i szczebioce radośnie: "zobaczmy mamusiu, co jest na dnie talerzyka". Jednak nauka nie poszła w las...
Ale to wszystko na co Ją stać w kwestiach żywieniowych. Nadal jest niejadkiem i, jak każda kobieta, jada dziwacznymi zrywami i o  najdziwniejszych porach. I chlebka unika jak ognia: paróweczki i jajeczka wsadzane, znaczy: sadzone tylko solo. Kanapkę też, chętnie, ale najlepiej bez podkładu: masło zliże, okładzinę zezre: chlebek zostawi. Czasem wyje środek, skórkę wyrzuci. I czekoladę lubi. I naleśniki pięć razy dnia i rosół.
Roztycie się jej raczej nie grozi - po kądzieli rzecz ujmując: wszystkieśmy takie. Bogu dzięki. Matka do dziś, pomijając ewidentne oznaki nadciągającej zgrzybiałej starości, wygląda jak smarkateria jakaś niewyrośnięta.

Z tym większą ciekawością oczekuję wprowadzenia zielonkawych pulp do diety Doktora Maltretora. Czy pójdzie w ślady Ostrej? Paka szto, cycuje zachłannie i z radością. Może faceci są łatwiejsi w wypasie? Pierwszy Synek Cioci Ani posadzony w foteliku do karmienia i obstawiony adekwatnymi do wieku pulpami, zasysał wszystko jak leci, pchał sobie do dzioba bez konieczności odstawiania szopek.

Na samą myśl, że miałabym znów przeżywać uroki wypasu nieciekawej gastronomicznych doznań progenitury, robi mi się gorzej.
Może od razu zacząć od golonki i piwa? Nie znam chłopa, który nie połaszczyłby się na małe jasne ... ;)))




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz