piątek, 10 czerwca 2011

Wymioty kota

Od paru tygodni Kląszczy kusza słoiczki. Zawartość słoiczków, znaczy. Jabłka, gruszki, dynię i bananki zasysa jak turbodymomen; piszczy z uciechy i domaga się dokładek.
Dziś matka postanowiła zadać mu pierwszą zupkę. I się zaczęło: kilka łyżeczek pożarł z rozpędu i nagle zakumał, że coś nie teges. Splunął, wybałuszył oczęta i spojrzał na zawartość miseczki z wyraźnym obrzydzeniem. Kupopodobna substancja o konsystencji i kolorze przypominającym wymioty kota po zapodaniu tabletki na odrobaczenie stanowczo nie wzbudziła entuzjazmu konsumenta. Bleee ... zasymulował atak torsji i otrząsnął się zdegustowany.
Dupa blada. Dziś zupki przemycić się nie dało.
Jutro pora na gluten. Co za nazwa, psia jej proweniencja...;)
Wizja pierwsza: matka gluten machen (Deutschland, Deutschland uber alles...) a potem gluten do jabłuszka bach i gotowe. Fuj... Matka nie ma kataru, skąd ów gluten zdobyć;)))
Wizja druga: matka kaszy manny nagotuje i w odpowiednich proporcjach zmięsza z zawartością wchłanialnego słoiczka owocków.
Wizja trzecia: matka otworzy słoiczek z napisem: "jabłuszka z kaszka manną" i gluten zapoda.

Kląszczel, facet stuprocentowy, najchętniej pasie się na cycu. Wisi na tymże. Chwyta w dziób, ciągnie niczym gumę od majtek i ...blomp...puszcza. I rechoce jakby było z czego. I waży sobie lekce, że starą matkę boli i zawodzi matka żałośnie. I oklepuje sobie mleczarnię jak własną. I domaga się nieustannie.

A jakby tak słoik z napisem: "cycki". Saute.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz