wtorek, 1 listopada 2011

Pisofsit

Naszemu tatusiu zaginął był w pociągu telefon. Co za szczęście - nareszcie można sobie kupić nowy!!! Bez tych takich tam: wiesz, a ja widziałem taki fajny...; a wiesz, że teraz to som takie aparaty, że ...; a widziałaś taki, co ma  .... (tu: lista wodotrysków i bajerów). Tym razem nie było potrzeby: aparatura zaginęła, potrzeba zaiste zaistniała.
Na marginesie: kiedy Ostra była mała, zamiast "zginął" mówiła "giń". Rozkładała bezradnie rączęta (te same, z którymi teraz do matki startuje, żeby manualnie dowodzić swych argumentów...) i zapodawała: a bo tobyka giń. Znaczy: torebka zginęła. Ooo, która torebka, dociekała mamusia. Aaa, tobyka siąsiń ...-klarowała   młoda. Znaczy: torebka w kształcie słonia. Ładnie. Było. Minęło.
No i tatuś ma gadżeta. Gadżet ma buzery. Siedzi tatuś w foteliku i gadżeta pieści. I przerzucają się z Ostrą informacjami, który gadżet ma więcej buzerów. Oczywiście tatusia ma więcej. Patrzy tatuś z rozczuleniem na swojego gadżeta i czule rzecze: ooo, a tu nawigację ma!!! a ta poprzednia co ją miałem to był pisofsit (piece of shit). No był, nie da się ukryć. Przylepiony do przedniej szyby auta GPS bredził kobiecym głosem domagając się nieustannych "ostrych skrętów w lewo". Śmy mieli zabawę. A teraz nowa nawigacja, nie jakiś pisofsit.
Zastanawia się matka, co by tu jeszcze zgubić lub popsuć, skoro gadżety tatusiowi taką frajdę czynią. Jakiego pisofsita z wodą spuścić, żeby mieć powoda do nabycia nowego pisofsita, żeby go popsuć i móc kupić kolejnego.
Tam tatuś... Ostra ma to samo. Komórka brzęczy i popiskuje całe dnie. I gry ma. I dzwonki. I neta. 
Ciekawe czy ma też archaiczną funkcję dzwonienia, telefonowania znaczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz