wtorek, 15 listopada 2011

Samotność długodystansowca

Lubi jeść gadzina, oj - lubi... 
Zwłaszcza z podłogi. Zwłaszcza, kiej się matka pochyla i z ziemi podejmuje rozglimiany biszkopcik i pod światło ogląda czy nie sfutrany (Ostra linieje, idzie zima...) i błagalnym tonem dobłaguje się litości, bo kręgosłup (słup???- do d...y takie słupy!!!) na dobiciu. Patrzy gadzina w oczy, papa pupu de gege iiii bam - oznajmia i sruuu... biszkopcikiem o glebę. Ufff... Podnosi matka uczynnie, ogląda pod światło... Po kwadransie wypasu czuje się matka jak po godzinie WF, przy czem następny nie będzie polski, żeby se można bezkarnie popisać i poczytać, jeno znowu WF. Czy ja się do szkoły sportowej zapisywywałam??? - biadoli matka tęsknym wzrokiem rzucając na zegar i oceniając dystans jaki został do przebycia nim tatuś wróci z roboty. Za długi... Samotność długodystansowca...
Wypasiona gadzina pożąda bujać. Nie wiedzieć kiedy, nauczyła się okazywać emocje i ciągnie matkę za galoty, bo spacerowacia tudzież za piłką biegacia się domaga. Najadłeś się, to se siadnij, zachęca rodzicielka i wprawnym ruchem próbuje podciąć latorośli kolanka, żeby sobie na dywaniku wśród zabaweczek latorośl osiadła. A tu kuku: gadzina manewruje zadem, wypręża nożyny, rączętami łapie równowagę i ani myśli zwiotczeć. Idziemy: dookoła pokoju; do przedpokoju przed lustro (patrz jaki fajny dzidziuś! a wiesz Parówienny, że to ty? yyyiiiłiiii; no, powaga... - TY); do pokoju Ostrej (Parówienny, idziemy tylko środkiem, niczego nie dotykamy; jak w coś wdepniemy rżniemy głupa i idziemy dalej; nie ssiemy siostrzanego obuwia; nie...); do łazienki (Parówienny, nie stajemy o kibel; nie jemy srajtaśmy ani włosów z podłogi). Wracamy do salonu. Dobra, to teraz se siadnij i młotkiem popukaj. Gadzina manewruje zadem, wypręża...
Puściłbyś się już młody, mamusia ma propozycję nie do odrzucenia, i chodził sam. Yyyy - odparowuje, głodny  już po konkretnej przebieżce, Parówienny. Znaczy biegacia ma już dościa, trza wdrożyć słoicor. Klik - ryż z jagnięciną i warzywami, ulubiony. Matka dzierży warząchew i próbuje trafić w otwór gębowy gadziny, która wije się, nie wiedzieć czemu - boć głodna... Oooo, już wiedzieć czemu: gadzina próbuje schwytać warząchew i nasterować sobie ku jadaczce. O, nie, matka na to; o, nie!!! Nie umisz, nie rozumisz, nie!!! Parówienny idzie w zaparte i siłą próbuje wyrwać łygę pełną brązowawej pulpy z matczynej dłoni. Się szarpiemy; matka wychodzi na prowadzenie, Parówienny wyje, matka letko skręca nadgarstek, juszsz, juszsz ... I wiadmo co blada - warząchew z zawartością ląduje na matki obliczu. Parówienny patrzy na zbrukaną rodzicielkę wzrokiem osobnika z syndromem dziecka maltretowanego: głodny...
Kiedyś się przecie puści matczynej spódnicy...Wszystkie one się puszczają. Podobno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz