piątek, 13 stycznia 2012

Alicja w Krainie Garów (1)


Dawno, dawno temu żyła była dziewczynka, która nie cierpiała czynności okołodomowych. Zwłaszcza i szczególnie mycia naczyń.
Jednak stosy garów w zlewie kuchennym rosły lawinowo, na zmywarkę nie miała kasy, a monż odmawiał jej był pomocy. Dziewczynka zdzierżyła był lat kilka, po czem zaprzestała mycia garów całkowicie. Najsampierw gary wartkim strumieniem wylały się ze zlewu, rozlały po kuchni, wreszcie rozpoczęły ekspansyję ku salonowi, by na koniec wlać się do łazienki i zapchać tualety i bidety. Przedzierali się Alicja i jej, pożal się Boże, Kapelusznik ku łazience, brnąc po kolana w pokarmowych resztkach, herbacianych fusach, szczurach po ekspresowym Liptonie, nadgryzionych kanapeczkach i niedopitych kawusiach, aż pewnego dnia się nie dało już. Alicja trwała w maniackim uporze; pomna rad babcinych, że chłopa wystarczy sobie wychować i przyjacielskich, że widziały gały, co brały, lepiej zapobiegać niż leczyć; wywiesiła na drzwiach do tualety plakat następujący:


Potem udała się do Tesco, gdzie nabyła hurtową ilość jednorazowej zastawy stołowej, worki na śmieci o rozmiarach i wytrzymałości worków na gruz pobudowlany oraz łopatę do odśnieżania (z przeceny, bo już marzec był, Dzień Kobiet lada chwila, Tesco zalała fala czekoladek z napisem Merci oraz dołączonymi doń plastikowymi różami). W ramach degustacji, dała się Alicja poczęstować ciasteczkiem, które sprawiło, że znacznie urosła, a jej bicepsy zaczęły przypominać te z plakatu. Poczęstowała się jeszcze napojem w kolorze miętowego płynu do mycia naczyń Ludwik i już miała wychodzić z Tesco, kiedy jej uwagę przykuł niezwykłych rozmiarów kot. Co oni, kruca bomba, mają na tych degustacjach, zadumała się Alicja, ale kotu nie odmówiła; siadła na oklep i kazała się zawieźć do domu. Tam, przy pomocy kota i łopaty (kot okazał się być lepszym współpracownikiem od menża...) oczyściła lokal z zasyfionych naczyń.
Od tej pory Alicja jadała wyłącznie na jednorazowych talerzach jednorazowymi sztućcami, które natychmiast utylizowała w kosmicznych rozmiarów worach, zaś Kapelusznik rozsmakował się  w daniach gotowych, z których kilka zajęło szczególne miejsce w jego jadłospisie. Były to mianowicie: fasolka po barbarzyńsku, pulpetry z saletry i flaczki z kaczki.
I żyli długo i szczęśliwie, aż do dnia, w którym skończyły się worki na śmieci, a fabryka dań gotowych ogłosiła upadłość, przy czym Kapelusznik nie miał stosownych zapasów, musiał więc udać się do  najbliższego sklepu celem obczajenia słoików umożliwiających mu przeżycie do następnej katastrofy. Zmiana wyszła mu tylko na lepsze; oto odkrył słoiki, które nie tylko, zawierały jego umiłowane pulpetry z saletry, ale też wiele innych wartych zachodu (schodu raczej, śmiertelnego wręcz schodu...) składników: MOM (mięso [z czegoś lub kogoś] oddzielane mechanicznie), polepszacz, utwardzacz, zagęstnik, przeciwzbrylacz, aromat identyczny z naturalnym, barwnik ze smoły węglowej, kilka E (E123, E321, E231, E312) i solidną dawkę glutaminianu syfianu. Kapelusznik westchnął z rozkoszą, mlasnął i nabył tonę.
W tym samym czasie Alicja walczyła z górą słoików zalegających wszystkie kuchenne szafki. Wcale nie zamierzała ich wyrzucić! Wymyśliła mianowicie, że przerobi je na wazony. Ekologiczne Marcowe Zające i Dżabersmok chętnie nabędą te artykuły rękodzieła artystycznego, nie pogardzą też nimi zieloni rodzice uwielbiający segregację surowców wtórnych, wielorazowe podpaski i pieluchy oraz nawiedzone nastolatki szukające trendowych prezentów dla innych nawiedzonych trendowych nastolatek. Poczłapała więc do sklepu papierniczego, gdzie nabyła biodegradowalne farbki do szkła, i już zamierzała wrócić do domu, kiedy znów napatoczył się kocur.
-Jadziem? - zagaił ze wschodnim zaśpiewem.
Czegoż ja się znowu najadłam, zadumała się Alicja, pulpetrów z saletry nie tykam, flaczki z kaczki budzą me obrzydzenie a fasolka po barbarzyńsku wywraca mi flacory na nice.
-Jadziem! - rzuciła przez ramię, wskoczyła na oklep na kota i pognali w stronę chaty.
Kapelusznik już tam był; wielką łyżką wydłubywał ze słoika kolejnego pulpetra, który zaklinował się na spodzie między niedomielonym mechanicznie świńskim ryjem a nadmielonym kurzym pazurem. Walka z materią trwała w najlepsze, kiedy kocur łagodnie osiadł na kuchennej posadzce i wbił w Kapelusznika zielone kaprawe oczy...

MOM
Nuggetsy

Powyższa fotka przedstawia... Mechanicznie oddzielanego kurczaka! To właśnie z tego robi się popularne nuggetsy. Widzisz przetworzone mięso kurczaka, z którego robi się te małe kotleciki.
Wyjaśnijmy proces tworzenia. Bierze się części kurczaka i przepuszcza je przez maszynę, której zadaniem jest oddzielenie mięsa od kości. Niestety, tak się nie dzieje. Tak naprawdęWSZYSTKO zostaje zmiażdżone i zmielone, włączając w to kości, oczy i wnętrzności, czego efektem jest właśnie papka, którą widać na zdjęciu.
Jako, że w produkcie na tym etapie jest mnóstwo bakterii, całość zanurza się w amoniaku w celu zabicia tych małych stworków. Tylko kto chciałby nuggetsy o smaku amoniaku? Pewnie nikt. Właśnie dlatego kolejnym krokiem jest dodanie całej góry sztucznych aromatów, które mają nadać temu smak zbliżony do kurczaka. To załatwia sprawę.

3 komentarze:

  1. mniam! podejrzanie różowiutki ten kurczak...
    czy pamięta koleżanka mądrość wynoszoną z podstawówki najchętniej workach ze spleśniałymi kanapkami? "Chemia żywi, leczy, ubiera i broni!"

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie ten kurczaczek przypomina podstwówkowe "ciepłe lody" - fujoza...;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak! masz rację! że też od razu nie skojarzyłam!!

    OdpowiedzUsuń