Nie żadna tam rachityczna mżawka - regularna ulewa. Zapomniany ukochany dźwięk.
Wiem: w czasie deszczu dzieci się nudzą; nie bedzie letko.
Drgnienie mych ciężkich powiek wyczuwa natychmiast zaopatrzony w detektor ruchu Klomszczel. Nic to, że 5.40 i niedziela - tsza wstawać. Żadne uklepywanie, w poduszkę wgniatanie; przekonywanie, że patrz tatuś jeszcze śpi, ciemno, zimno (gó...zik prawda, całe 10 na plusie!) i mamusia też by chętnie. Ciii...aaa...szszsz...
Ne. Łaaa!!!
Wstajemy.
Kawa. Mruczenie ekspresu - muzyka sfer.
Pięć biszkoptów pochłoniętych na jednym wdechu; dość synku, śniadanie za chwilę.
Piłka. Coż te samce mają z tymi piłkami...- siadłoby se i książeczki pooglądało. Kopiom.
Ucieszył mnie ten deszcz. Dawno tak przyzwoicie nie lało.Wybuch zieloności w ogródku i prawdziwe kałuże!!! Może nawet włożę swoje nowe czerwone gumiacory, co je nabyłam na okoliczność minionej jesieni i nie miałam okazji wzuć, bo susza. Nie, żebym nie tęskniła za wiecznym południowym słońcem, kiczowato ultramarynowym niebem i takąż wodą w morzu. Tęsknię, och, jak tęsknię...Ale ten pogodowy płodozmian bardzo mnie ucieszył. Jak każdy płodozmian...
Pomyślałam, że mogłabym przecież wstać tylko po to, żeby "chodzić koło domu". Drobić między kuchnią a łazienką i dziecinnym pokojem. Ogarniać. I ponoć niektóre kobiety po to właśnie wstają. Na mnie czeka czytanie i pisanie, i moje ukochane znienawidzone dedlajny. Tu rozgrzebane, tam zamotane; to przeredagować, tamto skończyć, siamto wreszcie zacząć.
Gdzieś po drodze upchnąć do pralki albo zmywarki. Myśląc oczywiście o czymś innym.
Dużo mogę, oj dużo. Byle ten płodozmian zachować.
W przeciwnym wypadku: szaranagajama...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz