Jaka sobota, przecież wczoraj by wtorek...
Jaka piętnasta, jaki obiad - śniadania jeszcze nie jadłam...
Jakie pranie - jeszcze poprzedniego nie posegregowałam, kąty zalega...
Jaki listopad, za wrzesień jeszcze nie popłaciłam...
Jakie zakupy, dopiero pięć stów wywaliłam...
Jakie buty do szkoły, jakie: za małe - dwie pary kupowałyśmy...wczoraj? A, przed wakacjami...
Jakie urodziny masz, dopiero impreza była...
Jak to: różowego nie lubisz, przecież to twój ulubiony...Czarny? Od kiedy...
Jak to: mam cię do szatni nie odprowadzać, przecież zawsze chciałaś...Dziewczyny idą? Chłopaki...?
Jak to: moje buty są na ciebie dobre?
Jak to: spódnicę sobie zabierasz i bluzkę moją ulubioną? Że wyglądam w tym jak z młodszej siostry...?
Jak to: mam ci więcej kanapek nie robić do szkoły...Zapiekanki wolisz?
...ja wysiadam.
Nie nadążam.
Nie ogarniam.
Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę, gubiąc oddech i rytm.
A jakiś czort wciąż powtarza mi: prędzej!
Fast food.
Fast pranie.
Fast sprzątanie.
Fast pisanie.
Fast spanie.
A potem nagle obudzę się jak nieświęty Piotr Skarga i załomotam w wieko od spodu, bo nawet własną śmierć w tym amoku przegapię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz