niedziela, 4 listopada 2012

Siedemnaście mgnień jesieni

1. Wieczorem dzikie wino czerwone; nisko stojące słońce prześwietla aksamitne liście. Matka W. pędzi po aparat fotograficzny - złota godzino zaczekaj!!! Pstryk, pstryk, pstryk; Boszszsz...jakie światło... Rano liścia ani pół; przygruntowy przymrozek gruntownie przetrzebił pogłowie.

2. Klomszczel nauczył się mówić "pupa". Oklepuje członków swego stada z uporem godnym lepszej sprawy: tu pupa, tam pupa; nawet w książce o Franku i pielusze - pupa. W rodzinnym barłogu usiłuje przekręcić na bok tatusia, żeby obadać, czy tatuś też ma. Mam, mam, mruczy rozbawiony tatuś; jestem posiadaczem pupy!

3. Znowu ktoś się odmeldował. Matka W. nie nadąża z ewidencją ludności. Ale dlaczemu Jarocki Jerzy i Gintrowski Przemysław? Po co komu gdzieś tam tylu artystów naraz? Schodzą stadami; kiedyś do nieba czwórkami szli - teraz zaczynają kohortami. I jeszcze ten Pomarańczowy Odlot na koniec października... No, ileszszsz...Od czasu do czasu Matka W. i tatuś zapodają sobie jakiś film. A ten Pipsztycki to jeszcze żyje, co? Nie wiesz czasem? Nie wiem... - Matka W. nurkuje do netu: żyje, ufff... Albo: nie żyje, popatrz, a głowę bym sobie dała uciąć...

4. Książka "O psie, który jeździł koleją" jest nudna. Głupia. Beznadziejna. Matka W. płakała przy lekturze jak bobrów kupa, Siostra O. płacze ze złości i bezsilności, że jej kazali taki chłam czytać obowiązkowo. I główne wątki omówić. No, córcia, o czym jest ta książeczka, opowiedz mamusi... O psie, kurde - nie. I co ten pies, córcia? No, na końcu zdechł. No, tak: na końcu wszyscy zdychają.

5. Klomszczel się zakochał. Aja, Aja, Aja... - znaczy: Ala, Ala, Ala...Kto zacz - Ala, zagaduję ciocię w żłobasie. Aaaa, Ala - najstarsza w grupie dziewczynka, ale ma rwanie, mówię pani. Chyba za wielkie; następnego dnia ciocia donosi o zmianie obiektu przez Klomszczelego - Jagodę obłapiał i obściskiwał cały dzień, aż zwiała do cioci. Siostra O. wyciąga rozczulona rączki w stronę braciszka: ojojojoj...ty mallluchu, no choććć do domkuuu. Klomszczel wpada w stęsknione siostrzane ramiona i ładuje siostrze z liścia. Niech ma!

6. 16. Targi Książki. Pierwszy raz Matka W. nie ma kasy, żeby kupić cokolwiek. Ma za to samochód i dziecko w żłobasie - pojedzie se w dzień powszedni rańcem, żeby się posnuć niespiesznie, nawąchać drukarskiej farby, namacać papierowych cegłówek. Dziecko ze żłobasa szybko orientuje się, że najlepszym sposobem na zatrzymanie Matki W. w chacie będzie glutoza z przemieszczeniem; pogoda sekunduje dziecku: w niedzielę, kiedy Matka W. wreszcie może się wyrwać, pada pierwszy śnieg i trzyma lekki mrozik, a na opony zimowe Matka W. jeszcze nie zarobiła... Tramwajkiem, tramwajkiem.

7. Zimno. I nie wie zwierz ni człek, jak marzną mi paluszki. Czeba kupić buty. Siostra O. filuje w sklepie nad Matką W., żeby sobie przypadkiem nie kupiła kozaków na płaskim obcasie - na modnych koturnach mają być i ... Matka W. mierzy fafnaście par w nadziei, że się Siostra O. oddali i uda się Matce W. przemycić do kasy skórzane czarne oficerki. Siostra O. nie odpuszcza: takieee??? No, co tyyy!!! Matka W. nabywa kozaki na koturnach. Nawet ładne; ciekawe, czy da się prowadzić samochód w butach na obcasie? W domu, przed lustrem Matka W. nadziewa czarne getry i nowe buty, ze zdumieniem odkrywając, że ma - Klomszczel miał rację!!! - pupę. I nogi! Całkiem, całkiem...

8. Przyjaciółka Matki W., ciocia A., donosi zza oceanu, że z na okoliczność huraganu Wujek M. pojechał po generator prądu, szkołę zamknęli i jest jak w filmie. Hamerykańskim!!!

9. Klomszczel odkrywa istnienie czekolady. Straszny z niego pies na słodkie. Ukrywamy, gdzie się da (i nie da...), ale i tak wytropi, gadzina. Wpycha do jadaczki obiema rękami mleczną i gorzką; ładuje wafle w polewie, aż mu z pyska kapie i sok czekoladowy ścieka po brodzie na koszulkę. Ciamka. Mlaszcze. Euforia. Ekstaza. Eden.

10. Liście opadły, słowa wracają. Plącze się matce po głowie słowo "statki" - nie, że : kosmiczne; statki w rozumieniu AGD. Obrasta człowiek w te statki, żeby się ustatkować. A z czasem zaczyna dostrzegać, że właściwie bez większości statków można się obejść. Właściwie wszystko w życiu można obejść albo przeskoczyć...Statki szmatki: zmywara wysiadła, piec gazowy dogorywa, co druga żarówka przepalona, majtki się wydarły, tu się urwało, tam rozjechało. I co? I nico. Does Matka W. really wanna settle down w tym rozumieniu słowa...?


11. Siostra O. chciałaby, żeby Matka W. miała długie włosy. Najlepiej baaardzo długie. Jak Barbie. I szpilki. I szminkę. I takie tam. Matka W. oponuje. Siostra O. przestaje przypominać małą dziewczynkę: to se malnie usta jak maliny różowawą szminką, to poparaduje w matczynych obcasach nieużywanych, to włos przeczesze niezgodnie z matczynym planem. Kobieta. A Matka W. nieustannie w tych gaciach i swetrze...Weśśś mama ubierz sukienkę, co? A co to jest sukienka, co? No, weśśś... To spódnicę, co? Spó...co??? A, bo ty jakaś...dziwna jesteś. Fakt.

12. Cmentarz Rakowicki za dnia. Pogoda jak drut. Aleja Zasłużonych nawet niezatłoczona. U Marka morze światełek; poeta Śliwiak spoczywa, I hope, w spokoju; na płycie nagrobnej Macieja Słomczyńskiego cytat z Joyce'a: ...lived und laughed ant loved end left. Matka W. przywołuje w pamięci tytuł tekstu Anny Bikont i Joanny Szczęnej - "Uroki roztaczane przez niektóre zwłoki".
Grób pewnego Znanego i Zasłużonego Krakowianina, dla Matki W. po prostu pana T.; data śmierci: 2005. Niemożliwe...niemożliwe...tyle lat??? Przecież...niemożliwe.


13. Tatuś kończy osiemnaście lat. Udaje, że nie kończy. Siostra O. zasypuje tatusia laurkami i całusami. Tatuś wyraźnie skonfudowany. Jak można mieć  t y l e  lat??? Jeszcze się tatuś nie wybujał, a tu takie miki! Wieczorem Matka W. nadybuje tatusia, jak sobie matczyną pęsetką wyrywa siwe włosy na skroniach. Żeby se nie wyrwał...

14. Siostra O. i Doktor M. mają bazę w szafie w przedpokoju. Siedzą i kwiczą. Czekoladę żreją. Przez drzwi z mlecznego szkła prześwitują małe dłonie - rewelacyjny kadr do horroru! Mamaaa..., tataaa - żeby też do bazy wejść. Się nie zmieścimy. Że też samce zawsze muszą mieć bazę, wzrusza się tatuś.

15. Za krótkie dnie, żeby zrobić wszystko, co by się chciało. Wieczorami matka pada na dziób i tępo wpatruje się w telewizor, przy którym zsypia jak niemowlę. Czasem coś popisze, ale tem-po-pra-cy-ja-kieś-ta-kie... I nagle znów rano. Gdyby nie te noce, zapisałaby się matka na śmierć. I zaczytała na ament.

16. Matka W. doskonale rozumie młodzież małoletnią z jej fascynacją internetem - Matka W. też tak ma. Życie dzieci i życie w sieci, to dwie proste równoległe, które czaem się Matce W. przecinają - vide blog - a czasem nie. Tylu rzeczy by Matka W. nie zrobiła, gdyby nie ta sieć...Tylu ludzi nie poznała...Z wiekiem w Matce W. coraz mniej konserwatyzmu... Będzie z Matki W. pocieszna babcia libertarianka. Bo anarchistką Matka W. już była. Za młodu.

17. To już ostatnie??? Dlaczegóż tych mgnień było tylko siedemnaście? Ciągle Matce W. coś miga przed oczami: tylko łapać te mgnienia i pisać...I nie zadawać zbędnych pytań. Albo właśnie - zadawać: życie Matki W. to właściwie nieustanne zadawanie pytań...


3 komentarze:

  1. jak ja to lubię, tak to lubię, że muszę sobie wydzielać przyjemność czytania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie od dziś wiadomo, że częste i lekkie posiłki są zdrowsze od jednorazowej wyżerki;) smacznego:)

      Usuń
  2. matka kupująca buty.. matka odkrywająca że dalej ma pupę.. jestem na tak!! kto powiedział że matka ma tylko matką być, padać na ryj ze zmęczenia i zapomnieć o kobiecie w sierodku.
    acha, żeby nie było - od razu mówię że sama jestem matką i mam na myśli swój kontekst raczej.

    OdpowiedzUsuń