sobota, 17 maja 2014

Kolejność dziobania

Spóźniają się sukcesywnie.

Za każdym razem panie dyrektorki podrywają się gwałtownie z krzeseł i rzucają a to całować pierścień, a to ściskać rączki. Szurają stoliki, chwieją się butelki wód gazowanych i nie, tańcują soków kartony. Całkowicie ignorując fakt, że stoją tyłem do występujących właśnie dzieci, płaszczą się, gną i mną. Zachodzi obawa, że niemiłosiernie lepkie uśmiechy przylgną do witanych i już się nie odlepią. Witani poprawiają zakłopotane marynarki, kordialnie poklepują po całuję-rączkach, rozkładają ramiona w geście ogarniającym całe to stado dzieci-wszystkich-co-nasze-są. Zamieszanie.
Ciii... słychać z tylnych rzędów. No-już-już wyrywają się co bardziej zirytowani.

Dzieci tańczą, śpiewają, recytują. Przejęte. Te najmłodsze - najbardziej. Szukają wzrokiem rodziców, żeby odpędzić tremę. Żądne spojrzenia, łase na oklaski. 
Panie dyrektorki też łase - na każdy gest oficjeli. Są więc na każde skinienie. Och, och, ach, ach. Jakże się cieszymy, że pan zaszczycił nasze skromne progi. I pani. I pan.
Gdzieś w tle te dzieci. 
Rodzice wstają z krzeseł, bo kotłowanina za stołem prezydialnym uniemożliwia filmowanie i robienie zdjęć. Nie filmuję. Nie robię zdjęć. Któryś rok z rzędu mam przyjemność i zaszczyt oglądać wszystkie-dzieci-co nasze-są i to jedno osobiste. Coraz mniej zachwytu. Rutyna. Ale rodzice pierwszaków przeżywają. Woleliby widzieć swoje pociechy, a nie plecy panów w garniturach albo sukienkach. 

Schodzą się blisko dwie godziny. 
Czasem wpadają, żeby wygłosić jakieś, przyprawiające o ból zębów, okrągłe zdania. Ostentacyjnie wychodzą w trakcie kolejnego występu - czy nie mogliby zaczekać do przerwy? - jedną dłonią przytrzymując rozchełstane poły marynarek i żakietów, drugą markując gest pożegnania. Infantylne pa, pa. Wywołani do mikrofonu mówią coś o wszystkich-dzieciach-co-nasze-są i talentach, które kochane panie dyrektorki tak wspaniale szlifują, doprawdy, doprawdy, że efekty, ekhm, ekhm, zdumiewające, prawda. I pedagodzy nasi kochani, prawda. 

I od trzydziestu lat nic się nie zmieniło. Od trzydziestu paru - tyle pamiętam.
W szkole nigdy dzieci nie były najważniejsze.
Najważniejsze były, są i będą uściski dłoni i ucałowania w pierścień.  

Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.
Takie są Rzeczypospolite.

Bo czego uczy dzieci takie zachowanie dorosłych?
Że ważniejsze są procedury, niż ludzie.
Że ważniejsi są starsi, niż młodsi.
Że ważniejsi są nauczyciele, niż uczniowie.
Że ważniejsi są oficjele, niż zwykli goście.
Że miło, kiedy w tle pomykają jakieś wszystkie-dzieci-co-nasze-są, ale... w tle właśnie. Bo najpierw trzeba, ekhm, ekhm, gości naszych kochanych, ekhm, ekhm, znamienitych, od których tyle zależy, przywitać.

Że kolejność dziobania.

Bo gdyby to spóźniło się dziecko - kara.
Gdyby wyszło w środku występu - kara.
Gdyby kręciło się na stołku - kara [czy Wy też wciąż znajdujecie w dzienniczkach Waszych dzieci te uwagi, że się rusza, się śmieje, się kręci?].
Gdyby rozmawiało z kolegą, zaaferowane występem innego, kara.

A dorosłym wolno.
Bo kto im co zrobi.
Bo co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie.
Bo nie dyskutuj.

Bo żeby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów, i każdy nie wiem jak się natężał - to polska szkoła i tak nie zrozumie, że ważny jest przykład, a nie gadanie.  Że jak się dzieci napatrzą na hipokryzję, lizodupstwo; brak szacunku dla tych, od których nic nie zależy, bo nie reprezentują żadnego koryta, to wyrosną na lepiących się do d...y hipokrytów i będą szanować - nie, to nie będzie szacunek... - tylko silniejszych od siebie.

Zawsze powtarzam Siostrze O., że w starciu z systemem ja zawsze byłam, jestem i będę po jej stronie.
Wiem, co mówię. Kiedy stoję po drugiej stronie katedry, powtarzam to także moim Uczniom.
Najpierw sens potem reszta.

Propozycje zgładzenia mnie na okoliczność nieprawomyślności przyjmuję od poniedziałku do piątku w godzinach urzędowania.


8 komentarzy:

  1. Miło przeczytać, że nie tylko ja mam dość naszej polskiej szkoły a raczej nauczycieli, którzy ciągle powtarzają co im się należy ale nie patrzą na to co należy dać w zamian. Polska szkoła moim skromnym zdaniem jest jeszcze gorsza niż kilkanaście lat temu. Wśród dzieci liczą się również te, których rodzice należą do całujących szanowne grono pedagogiczne po tyłkach. Nauczyciel - Pan dzwonków - przychodzi kiedy chce i jak chce. Bo może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w tej niewdzięcznej sytuacji, że znam życie z obu stron katedry, ale tak jak nienawidzę solidarności lekarzy, kiedy któryś popełni ewidentny błąd, a inni stają za nim murem, tak belferskie patologie wypalałabym gorącym żelazem. Kurczę, czy jest jakaś profesja bez skazy...? Ale w szkole to szczególnie naganne.

      Usuń
  2. Chciałabym, żebyś uczyła moje dziecko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie jestem taka pewna ;))) Jam wszak letko (ciężko???) nienormalna i jeszcze bym Ci jakiegoś rewolucjonistę wychowała... :)

      Usuń
    2. Dołączam się z tą samą chęcią. Sama chowam na rewolucjonistę, więc byłabyś zapewne jednogłośna z moim stylem wychowawczym ;)

      Usuń
    3. Proponuję załóżmy Prywatną Szkołę dla Rewolucjonistów. Przyjmować będziemy wyłącznie osobniki Ostre, Strzygi i Maltretory oraz Kwiatki (do kożucha społeczeństwa...). Dotację unijną mamy jak w banku ;)

      Usuń
  3. A najsmutniejsze, że to od przedszkola do końca świata - byłam na pogrzebie, gdzie odprawiający mszę krócej odprawiał, niż witał Pana Posła, i Pana Wice, i Panią Wicewiceprawie, których nieboszczyk miał nieszczęście znać.
    Trafiłam przypadkiem, będę zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że i po końcu świata ma jeszcze dla niektórych znaczenie kto Ci świeczkę zapali i w czyjej "łaskawej" pamięci się ostaniesz. Myślałam, że mi z wiekiem łatwiej przyjdzie wpasowanie się w taki dziwny świat, ale nie - już wiem: wiek nie ma tu nic do rzeczy. Nie wpasuję się nigdy.

      Usuń