poniedziałek, 12 maja 2014

Przydasie

Nieszczęścia chodzą parami (jak Matka W. i tatuś Ostry Siostry i Doktora Maltretora).
Sprzęty psują się hurtem (jak zmywarka, kuchenka i dwa kontakty).

Przy okazji poszukiwań (instrukcje obsługi, podpowiadające czy ten error E pincetdwa to wymaga tylko poklikania i zresetowania, czy już zawzywania magika z wihajstrem; ewentualne karty gwarancyjne, tradycyjnie dziewiczo czyste, czyste jak łza, niepodbite jak Matki W. oczy nigdy, przenigdy) okazuje się, że mieszkamy na cmentarzysku. Trupów ci u nas dostatek.


Oczywiście papierów od zmywarki czy kuchenki ani śladu.

Jest za to instrukcja montażu dziecięcego wózka we wszystkich językach ludzi i aniołów - w teczce kilka opasłych książeczek wypełnionych hieroglifami, gumowa łatka na wypadek pęknięcia dętki, folia przeciwdeszczowa (nigdy nie użyta!) nieprzyzwoicie przyzwoicie złożona w kosteczkę. Wózek nie żyje od ponad roku. Osobiście Matka W. wynosiła truchło pod wiatę śmietnikową w dniu zapowiedzianej zbiórki śmieci wielkogabrytowych. Nawet chciała komuś podarować na dobicie, ale - po sekcji zwłok - okazało się, że nie ma już co dobijać. Dobił Maltretor Doktor skutecznie.

Jest za to instrukcja montażu fotelika rowerowego. Rower tatusia wraz z adapterem do rzeczonego zajumano nam kilka ładnych lat temu. Potem pojawił się nowy rower i nowy adapter. Tatuś umi zamontować to cudo jedną ręką i z zamkniętymi oczami: drugą ręką trzyma podówczas wijącego się Maltretora Doktora, nogyma utrzymuję zaś rower w stosownej pozycji. Taki ci on! Prestidigitator! Instrukcja w tekturowym etui nietknięta. Szlag ją trafił, zanim zdążyła powalić nas swoim literackim urokiem.

Są za to instrukcje obsługi wszystkich ekspresów do kawy, jakie zdążyliśmy nabyć podczas trwania naszego małżeństwa. Potrzebna była tylko pierwsza. Podniecenie wynikające z faktu, że przerzucamy się z plujki na ęąpardą espresso kazało nam gruntownie przestudiować informacje na temat kolb, spieniaczy i twardości wody. Kolejne ekspresy, użytkowane już całkowicie intuicyjnie, żadnych studiów nie wymagały. Ten bieżący dogorywa sobie na blacie kuchennym molestowany kilka razy dziennie, nadużywany, eksploatowany do granic wytrzymałości. Kiedy trafi go szlag, tfu,tfu, odpukać w niemalowane, kolejny taki sam stanie w tym samym miejscu.

Jest pokaźnych rozmiarów biblioteka instrukcji obsługi odkurzaczy, żelazek i drukarek. Jest lista kontrolna elementów roweru, tego, co to go zajumali z adapterem do fotelika.

Papierów od zmywarki i kuchenki - nie ma.

Raz na czas Matka W. rozpoczyna krucjatę i pozbywa się wszelkich przydasiów, które dwa dni później okazują się akurat potrzebne. Jak zakrętki od plastikowych butelek dzisiaj rano. Dwa lata leżakował wór z zakrętkami w łazienkowym koszu na dnie. I się Matka W. do sprzątania wzięła; zwizualizowała sobie szkolny korytarz Ostry Siostry, na którym nie stoją już pudła na owe zakrętki i zakrętki wypitoliła. I co? I na technikę się by przydały. Dzisiaj. 

Ale Matka W. się nie poddaje. Walczy z demonem chomikowania. Proste toto nie jest. Pamięta Matka W. w zgrzybiałej swej starości komunę, w której jak się już kupiło i miało, to dozgonnie. Bo nowego nie będzie. Siedzi gdzieś w Matce ten demon, który lata temu nakazywał zbierać opakowania po czekoladach (co się z nimi stało...?) i puszki po piwie. Upychać zdezelowane sprzęty w pawlaczu, stare buty, ciuchy, bo może ktoś-kiedyś-gdzieś...

Krucjata rozpoczyna się znienacka. Imperatyw kategoryczny nakazuje Matce W. przejrzeć, posegregować, zamknąć oczy i wynieść do śmietnika. Z każdym sześćdziesięciolitrowym worem przydasiów jakby trochę mniej Matki W. 
Ale to mija. Mija w końcu. Jako i mija Matka sama co dnia.

Są jednak rzeczy, których wydrzeć sobie Matka nie pozwoli.
W takim jednym pudle upchniętym pod samym sufitem.
Co w tym pudle?

Oto jest pytanie...

1 komentarz: