poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Ręce i majtki opadają


Chciałam pisać o reklamie, która przedmiotowo traktuje kobiety i posługuje się damskim biustem lub zadkiem celem przyciągnięcia amatorów gwoździ, kolczastego drutu, kredytów konsolidacyjnych albo telewizorów plazmowych.
Ale to już było. Ileż można klawiaturę strzępić po próżnicy. Żebym się na śmierć zapisała i zabuntowała przeciwko wulgarnemu i przedmiotowemu traktowaniu określonych partii ciała kobiety – określonych, bo przecież łąkotki czy szyszynki jakoś nikt reklamowo nie nadużywa… - i tak zawsze znajdzie się jakiś amator plakatów, na których opadające ceny symbolizowane są przez opadające majtki. Taka gmina.

Impuls przyszedł jak zwykle z najmniej oczekiwanej strony.
Otóż nabywałam pieluchy. Wieczorową porą rzutem na taśmę, kiedy młody zażywał kąpieli, a rodzina zorientowała się przytomnie i rychło w czas, że pieluchy wyszły (jedna na dobę, czyli na noc teraz tylko idzie, więc jakoś tak się zapominamy...), i że jak się Matka W. nie spręży, to na noc zawiniemy młodego w opiniotwórczy tygodnik. A że nieprzeczytany był jeszcze do końca, mamusia zaprotestowała, wsiadła we wóz i podążyła ku sklepu. Drapsnąwszy z półki paczkę pieluch w stosownym rozmiarze, udała się do kasy, opłatę uiściła i wraz z paragonem wzięła gazetkę z obrazkami, żeby sobie, jak już młodego w ten tygodnik opinii zawinie, tudzież pieluchę świeżo nabytą, po… - nie, nie: poczytać – pooglądać.


I pooglądała.
Dzielnie przebrnęła przez reklamy, pseudoreklamy i teksty sponsorowane udające, że nie są reklamami. Obejrzała wszystkie utensylia kosmetyczne, bez których żyć nie sposób oraz chemikalia przeznaczone dla domu, bez których perfekcyjna pani tegoż obejść się nie może. Wszędzie kobiety niestety. Kobiety się myją, czeszą, robią makijaż, piorą, prasują, odkamieniają, przepychają rury (sic!), dbają o wybielenie, odkłaczenie i odrobaczenie. Potem parzą zieloną herbatę i pogryzają ekologiczne ciasteczka. Jeszcze: pasą dzieci, kąpią dzieci i pieluchują dzieci. Także: golą nogi i pachy. I strefę bikini. Włosy obowiązkowo farbują. Paznokcie lakierują. I odchudzają się póki pora.

Co w tym czasie robią mężczyźni?
O, mnóstwo rzeczy. Ze 114. stron periodyku poświęcono im aż 14! W czym: pięć opiewa na wywiad z gwiazdorem plus info o tym, jak też on to robi, że taki piękny jest i wypachniony – tu reklamy stosownych kosmetyków; jedna to felieton męskim piórem pisany; trzy dotyczą seksu oraz okołoseksowych gadżetów (logo odpowiedniej firmy, wiadomo); jedna…, druga… - pięć, to reklama kosmetyków dla panów. Cóż tu mamy? Głównie… mydło. I dezodorant. Gdzieś w rogu strony jakaś zajawka kremu czy preparatu do włosów. Koniec.
Znaczy męski priorytet to: nie śmierdzieć. Słuszną linię ma nasza władza.
Mężczyznom nikt tak obcesowo nie proponuje żeby się zmienili tylko dlatego, że… no właściwie dlaczego?
Kobieta w żadnym wypadku nie może być naturalna: albo przefarbuje włosy, wydłuży paznokcie, odchudzi się i nałoży makijaż (dobrze, że nie maskę…), albo… no właściwie co?
Już nawet nie dziwi nas fakt, że kobieta traktowana jest jak manekin; jak glina, z której dopiero trzeba ulepić kształt jakiś określony i odpowiednio podrasować. Mężczyzna zaś ma jedynie nie cuchnąć i ewentualnie może sobie grzywę nażelować. Ach, i jeszcze ma zadbać o szeroki asortyment prezerwatyw w swojej nocnej szafce (3 strony tekstu!), bo pachnący i nażelowany, na pewno wzbudzi w ufarbowanej i wydepilowanej kobiecie pożądanie tak ogromne, że słów braknie.

Czyj wizerunek wypacza reklama?
Obu płci po równo. One: lale. Oni: samce. One: wypindrzone. Oni: ledwo okadzeni deo w kulce. One: dbają o wszystko. Oni: nie dbają o nic. One: byle się podmalować. 
Magma stereotypów bulgocze w najlepsze.

A w telewizorni nie lepiej. 

Oto reklama banku. Pani, wkurzona bałaganem panującym w rzeczach pana – kolejne sprzęty od gitary po rower, widowiskowo spadają jej na głowę, kiedy próbuje je uporządkować – organizuje wyprzedaż. Pan, nadybawszy w windzie sąsiada z naręczem swych ukochanych gadżetów, zaczyna jarzyć: trzeba coś z tym zrobić! Oboje udają się ku banku na zwiadu i zaciągają kredyt na remont.
Bez pomysłowej pani, pan nie dałby się namówić na współpracę: bo po co? Facet to bałaganiarz (uroczy, oczywiście, jak ten z niegdysiejszej reklamy kawy: ten, co to potrzebował „pokojówki na cały etat”) i ma wszystko w… wielkim poważaniu.
Wersji remontowych było kilka: a to napuszczony na kotka piesek demolował kuchnię; a to pani symulowała nagły napad ochoty na seks w wannie i widowiskowo siała destrukcję w łazience. Finał: pan zaczyna kumać – trzeba zrobić remont.
Bo rozmowa w rachubę nie wchodzi: ona marudzi, on się miga. Ona truje, on udaje, że głuchy. Ona wiadomo-co zawraca, a on nie widzi potrzeby. Fakt, że to ich wspólne mieszkanie, że bytują w nim razem, razem korzystają z szaf, kuchni, łazienki – ma być bez znaczenia. To baby się czepiają, a faceci w końcu ulegają ich wydumanym zachciankom.


            I tak się toczy ta kula śniegowa stereotypów, a co zbliża się do jakiegoś płotu, żeby się wreszcie w pył roztrzaskać, czyjaś złośliwa ręka przesuwa płot o metr. I tak bez końca.
Szczęśliwi, którzy tego grania stereotypami nie dostrzegają, widząc jedynie panią, pana i bank. I kotka czasem.
Reszcie pozostaje zacisnąć zęby i mocno zaprzeć się plecami o ten płot, żeby się nie przesuwał.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz