sobota, 4 października 2014

Rozdwojenie jaźni


Raczej na pewno mi się nie upiecze. Kwestia czy mnie ukamienują, czy na pal naciągną pozostaje otwarta. Mogą też po prostu wywalić na zbity wiadomoco.
Nie mam w sobie, no nie mam za grosz środowiskowej solidarności. Jeśli z jakiegoś powodu nie zwariowałam jeszcze, tkwiąc w systemie, w którym tkwię, to wyłącznie dlatego, że tkwiąc mam szanse go rozsadzić. I poznać na wylot. I upewnić się, że... raczej mi się nie upiecze. Pewnego dnia odetnę gałąź, na której siedzę i rymnę. Na ten zbity wiadomoco tudzież na część zadnią. I już się nie wyzbieram.

Bycie belfrem i matką uczennicy równocześnie to... jakby to ująć... masakra.

Nobo


Taką jedną mamy panią i ta pani, proszę pani, to nie powinna jednak wykonywać tego zawodu na n. Dużo wiem o tej pani. Dużo za dużo. Pozostali rodzice w klasie łudzą się, że z panią można porozmawiać. Dojść do porozumienia. Coś wyjaśnić. Że oni pójdą jako delegacja a ona pokiwa głową ze zrozumieniem i tak od słowa do słowa... A ja wiem, że nic nie ugrają. Bo wszystko zależy od tego, czy pani jest akurat farmakologicznie zaopatrzona. I czy jej się piguły nie popitoliły. I czy wogle je wzięła. Może więc odniosą wrażenie, że ugrali, ale zanim wyjdą, pani może już zapomnieć, że jakąś delegację przyjmowała. 
Wiem dużo za dużo.
Czy mam prawo zdradzać komukolwiek tajemnicę pani X? Nie - nie mam. Ale obydwie wykonujemy ten sam zawód na n i od czasu do czasu mam wizję, jak pani X, proszków nie zażywszy tudzież proszki popitoliwszy, wypycha moje dziecko przez okno, bo jej się roi, że to smok dwugłowy. Albo sama skacze. W czasie lekcji. 
Czy chciałabym, żeby pani X wyleciała na zbity wiadomoco?  Skąd. Pod żadnym pozorem nie powinno się pani X eliminować z życia zawodowego. Niech sobie w tej szkole do emerytury pracuje, ale może... ja wiem... w bibliotece, w sekretariacie. Przecież dyrekcja wie, wiem, że wie, o kłopotach pani X. Wie od zawsze. Dlaczego więc...

Nobo

Opowiada Y: taki mieliśmy zgryz z panią od suahili. Spóźniała się, raz przychodziła - dwa razy nie. Dzieci chodziły samopas, latały po szkole. Przecież to czwarta klasa, jeszcze by się komuś coś stało. Tośmy się w końcu na jakimś zebraniu zgadali i napisali petycję do dyrektorki. Polecieliśmy po paragrafach, żeby nas nie zbyła. I do Kuratorium kopię. W czerwcu to było. We wrześniu stał się cud - pani zniknęła z planów lekcji naszych dzieci.
Została wicedyrektorką.

Nobo

Sąsiadka nam się wyprowadziła zaprzyjaźniona. Na wioskę. I zapisała syna do przedszkola najbliższego miejscu zamieszkania. I tak ci mówię, mówi, przelotem, przejazdem będąc, przychodzimy na rozpoczęcie roku przedszkolnego a tam pani taka... dziwna. Cuś mi nie gra. No tak, pani na bani. Ten, wiesz, stan alkoholowego skupienia, że musiała se walnąć, żeby na to rozpoczęcie dotrzeć, bo jakby se nie walnęła, to rozsypka. Znam to, kurde, jak znam. Sama wiesz - taki człowiek musi mieć jakąś pracę, bo inaczej popłynie. I patrzę na tę babę i wiem, że... muszę uciekać. Przepisałam młodego do wsi obok. Natychmiast. Dziewczyn we wsi pytam, dlaczego mi nie powiedziały. No, a co miały mówić.

Nobo

Idę na zebranie do Ostrej i wbijam paznokcie w dłonie, żeby dziobem nie kłapać. Telefonem się bawię. Jak przez mgłę słyszę te wszystkie musząpaństwo, naszaszkoławnaszejszkole, konieczniemusimytutrzebapodpisać. Kiedy tylko mogę, deleguję tatusia. I myślę sobie, że siły wyższe mają mnie w opiece, bo nie mam wychowawstwa. Bo jakbym miała, tak jak już kiedyś miałam, to znów musiałabym stawać w opozycji do własnego gniazda i je kalać. Bo nigdy, przenigdy nie uprawiałam pedagogizacji rodziców polegającej na wymuszaniu, zastraszaniu tudzież wciskaniu kitu. I kiepsko znoszę, kiedy się wciska kit mnie, na mnie wymusza cokolwiek, zastrasza się mię wizjami strasznymi (bo, proszę państwa, nie tylko chłopcy niegrzeczni są - nie, dziewczynki też!).

Nowięc

Mam tylko rozdwojenie jaźni, a mogłam mieć osobowość wielokrotną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz