poniedziałek, 10 września 2012

A, bo te bachory panie tego...

Ludzie, których irytują dzieci, są bardzo irytujący.
Żeby nie było niedomówień: dzieci b y w a j ą irytujące. Tak irytujące, że asz asz asz...no, wiecie - zęby w tynk alibo w tętnicę i wrrr. Tylko, że rodzic jest na pozycji z góry przegranej. No, bo cóż uczynić może, kiedy irytuje go własna progenitura? Nic. A jeśli jeszcze znajduje się w sytuacji, w której osoba trzecia irytuje się, że irytujące dziecko po okolicy buja i irytacji swej wyraz daje w serii fuknięć, prychnięć i jadowitych komentarzy, to padajcie narody - tylko baranka tryknąć. Albo głupa rżnąć.

Moje dzieci bywają pioruńsko irytujące.
Czasem już sama nie wiem jak reagować, żeby gromów gałami nie miotać, jadu paszczą nie sączyć i we własny zad zębów nie wbijać. Raz mi wyjdzie, raz nie. Znaczy: raz wyjdzie, dziesięć razy nie. Bywa, że warknę. Ryknę. Się miotnę. Wiąchę puszczę ze zdań wielokrotnie złożonych, pełną słów niezrozumiałych dla nikogo bez specjalizacji teoretycznoliterackiej. I syczę. I pitolę coś bez związku, żeby tę irytującą irytację odpędzić jak gradową chmurę.

Ale nigdy nie wiem jak się zachować, kiedy w mojej obecności ktoś ostentacyjnie i spektakularnie daje wyraz irytacji faktem istnienia moich dzieci. Bo to nie chodzi o tę banalną irytację, że dziecko cośtam do kośtam i dałoby se już spokój. Mam na myśli ową irytację ludzi bezdzietnych, których w rozdrażnienie wprawia sam ten fakt, że w odległości stu kilometrów wokół nich czuć dzieckiem. 
Co powinnam zrobić?
O uspokojeniu irytujących dzieci nie ma mowy - to niewykonalne. Wie o tym każdy, kto choć raz spróbował okiełznać progeniturę dającą popis przed zirytowanymi bezdzietnymi. Szczęki onym chodzą i pięści, a nam gul do gardła podchodzi i ... nic. 
Co więc powinnam czynić?
Jeśli to osoba obca, zmieniam miejsce pobytu. A jeśli znajoma... - nie wiem? Dążyć do konfrontacji? Po co... Udawać, że mnie to nie dotyka, a dotyka przecież... Nie wiem.

W naszym teoretycznie tolerancyjnym społeczeństwie irytacja jest emocją wszechobecną. Ja też mam z nią kłopoty. I też nie umiem niejednokrotnie pohamować tych wszystkich fuknięć, prychnięć i komentarzy. Ale już wiem jak to wygląda z drugiej strony. Będę gryzła się w język, oj będę. Dobrze, żem nie wąż...

2 komentarze:

  1. Właśnie sobie o tym myślałam. Igi ostatnio specjalizuje się w teatralnym rzucaniu na podłoże, im brudniejsze, tym lepsze. I wiciu i wyciu. Najlepiej w sklepie. Publicznosc jest.
    A tu... Zero komentarzy. Taka mentalnosc mila...
    Wybuch wulkanu bezsilnosci zaliczam w srodku, ale w zasadzie moge cierpliwie dazyc do opuszczenia przybytku w humanitarny sposob. Bo tu jest dziecioprzyjaznie. Nawet jak bachor sie drze i jest arcyirytujacy.
    Nie czuje sie oceniana, woec spokojnie i konsekwentnie moge robic swoje.
    Presja otoczenia jest deprymujaca. A juz szczegolnie najblizszego otoczenia.
    No ale... Jesli ktos jest tak doglebnie zirytowany dzieckiem, czy tez wieksza iloscia przedstawicieli tego szczegolnego gatunku, to czyz nie jest dobrse uswiadomic sobie, ze dzieci dopiero ucza sie co robic, by funkcjonowac w spoleczenstwie? Ta osoba ma problem, wiec ja w takiej sytuacji olewam. Chyba ze komentarz niewybredny. Chcialabym napisac, ze wtedy skacze do gardla, ale tego nie potrafię, ja się tylko "nie zgadam" i protestuję, hihi, skutecznosc zerowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zależy od poziomu ostentacji.
    Jak ostentacja z przebłyskiem zrozumienia - przytakuję.
    Jak ostentacja saute - olewam.
    Jak ostentacja z prychaniem - prycham i wywracam oczy po białka.
    Jak ostentacja z chamskim komentarzem - pyskuję.

    OdpowiedzUsuń