poniedziałek, 1 października 2012

Zmarchwipowstanie

Żebym nie wiem jak zrąbana była, jak twardo komara cięła, jak bardzo nie chciała - i tak obudzę się w okolicach piątej. I będę jak ten zając pod miedzą doczekiwać do szóstej z minutami, kiedy już ostatecznie muszę zmarchwipowstać i zacząć swój dyżur codzienny.
Ale jeszcze jestem w łóżku... Budzę się pogięta jak paragraf; wtłoczona między Maltertora Doktora a Ostrą Siostrą - nie da się ukryć: uprawiamy niezamierzony co-sleeping - czuję jeno pół prawej nogi, ćwierć ręki lewej i ze dwa kręgi szyjne; reszta organów ginie w mrokach niepamięci  i nieczucia. Ale jestem.
Wywikłuję się z czułych objęć Ostrej Siostrej, która najstarszą znaną w rodzinie metodą - wpakowaniem matce w gacie od piżamy wielkiej cuchnącej giczy własnej - unieruchomiła mnie w jakiejś kuriozalnej pozycji na wiele godzin. Ale jestem.
Zrzucam z ramienia głowicę Maltretora Doktora i wyrywam onemu palec, trzymany w żelaznym uścisku malutkiej rączki. Ależ ten Klomszczel pachnie: wciąż jeszcze pachnie dzidziusiem! Amalgamat siuchów i zapachu-osobliwie-klomszczelowego rozczula mnie do granic. Ostra już tak nie pachnie...
Usiłuję położyć się na wznak, żeby rozprostować kości - nic z tego. Ale jestem. 

Szary świt przecieka przez rolety jak moje życie przez palce.

5.34 - jeszcze mogę poleżeć. Zza uchylonego okna wpada do sypialni chłodne, ba, zimne, jesienne powietrze. Wciągam w nozdrza przyjemny rześki zapach mgły i wilgotnej trawy. Naciągam głębiej kołdrę, znikam, kulę się w sobie. Jeszcze mogę poleżeć delektując się ciepłem bliskich ukochanych ciał: dwóch młodych i jednego trochę starszego. Przyjemne podkołderkowe ciepełko rozlewa się po całym ciele, rześkie powietrze rozbudza jednak zmysły.
Sto pomysłów przetacza mi się przez głowę. Już bym mogła wstać i pisać. Kolejni bohaterowie książki galopują mi przez głowę i wygłaszają wiekopomne kwestie; na jednego blogusia jeden tekścik, na drugiego - drugi; temat na artykuł domaga się ujścia... Ale jeszcze leżę. Trykam nosem śpiącego Klomszcza - przynajmniej się nie opędza. Przyciągam bliżej Ostrą: gadzina zmierzła przynajmniej paszczy nie otworzy jeno tula się do matki instynktownie i bez komentarza.

Małe szczęścia. Wielkie szczęścia. 


Dwie ręce mam, dwie nogi mam. 
Wszyscy zdrowi.
Wszyscy w domu.

Trwaj chwilo, jakżeś piękna.

Otwieram oczy - staje się świat.

2 komentarze:

  1. ja to ostatnio z Igim i kotem (bo starsze ciało wyjechało było) sypiam jeno. gdy człowiek kołslipingujący budzi się w szczochu dziecięcym, to od razu wie, po co zaczyna się nowy dzień ;)
    chyba jednak wilałabym gicz w gaciach.

    OdpowiedzUsuń
  2. jesienne poranki są dużo lepsze, kiedy są rozgrzewające i rodzinne :)

    OdpowiedzUsuń