Egzemplarz zmiętolony podwójnie: książka z filmowymi ilustracjami. Jan Marcin Szancer drzemie na półce obok, spokojnie... |
Cudownej
książce towarzyszy, od lat matki szczenięcych, równie zjawiskowy film w
reżyserii Krzysztofa Gradowskiego, który leżakuje na matczynej półce i
dojrzewa jak wino. Teraz już, o szczęśliwa matka, można go oglądać w
towarzystwie Ostrej, która wsiąkła. I zawsze, kiedy słyszy matka
piosenkę Smutnej Księżniczki, łzy w oczach stają i wzruszenie chwyta za
gardło. Widzi matka siebie, lat temu wiele, jak wbita w fotel ukochanego
kina (po którym dziś nie ma już śladu poza zabytkowym szyldem, a w
miejscu ekranu garmażeryjna lodówa i spożywczak) tchu złapać nie może i
od tej pory już wie: marzenia się spełniają; jest INNY świat; to nie
ułuda, to fakt: furtkę trzeba znaleźć albo most.
Ale ad rem: "Akademia pana Kleksa" jest po pierwsze opowieścią inicjacyjną, po wtóre przypowieścią o dojrzałości.
Gdyby ktoś zapytał matkę, jaki jest jej ideał nauczyciela, wychowawcy,
mentora, tutora, mistrza i co tam jeszcze za słowo desygnuje ten rodzaj
działalności, bez wahania odpowiedziałaby matka, że Ambroży Kleks. Jedna
z niewielu dojrzałych postaci z książek serwowanych małoletnim,
która wbrew wszystkim i wszystkiemu pielęgnuje w sobie dziecięcą
naiwność i zachwyt nad urodą świata. Gdyby mogła matka choć chwilę w
Akademii pobyć i zainicjować swą dorosłość właśnie tam, zmieniłaby
personalia na Agnieszka Niezgoda; żadna tam Niezgódka - wielka,
konkretna, solidna Niezgoda egzystencjalna. I chciałaby mieć za
przewodnika pana Kleksa, który jak mało kto rozumie, że dorosłość składa
się głównie ze zdarzeń nieprzewidzianych i nieuniknionych, dojrzałość
zaś, to umiejętność odnajdywania w nich sensu albo przynajmniej jasnych
stron. Który pozwala chadzać uczniom swoim własnymi ścieżkami i wie, że
każda ścieżka jest równie ciekawa jak pozostałe. I nie wartościuje, nie
komentuje, nie zmienia na siłę biegu zdarzeń. Sam przygląda się z
ciekawością, dokąd ta droga wybrana przez Adasia, Anatola,
Andrzeja...prowadzi.
Oniryczny
tekst zaciera granice między światem realnym i światem marzeń. A może
inaczej: pokazuje, że te granice są płynne; że można być dorosłym,
dojrzałym i trwać na granicy dwóch światów bez uszczerbku dla zdrowia. Z
korzyścią.
Jest Ambroży
Kleks zaprzeczeniem polskiego ideału nauczyciela: dziwak, pasjonat,
niekonwencjonalny marzyciel i, jak pisał Bursa matki ukochany, fuk mu
cała dyscyplina. A jednak, uczy swoich podopiecznych wszystkiego, co
najważniejsze: empatii, kreatywności, współpracy w grupie; uczy
szukania, drążenia, dociekania; rozkochuje w tajemnicach i zagadkach,
pokazując, że życie jest tajemnicą i bywa zagadkowe; że żyć
trzeba się nauczyć tak samo, jak trzeba się nauczyć chodzić, liczyć,
pisać. I jeszcze: że w starciu z techniką, technicyzacją życia (tak
dawno temu nam to podpowiadał, tak dawno...) człowiek zawsze jest na
przegranej pozycji, ale w w tym starciu do końca trzeba zachować twarz i
do końca wierzyć, że to człowiek, nie maszyna jest tworem doskonałym.
Marsz wilków, człekokształtnych stworów, którym towarzyszy przenikliwy wokal Marka Piekarczyka, do dziś mrozi skórę.
Scena
z filmu, w której, podczas wigilijnego spotkania, Adolf (imię znaczące,
zmienione w stosunku do książkowego oryginału) demoluje sekrety pana
Kleksa i uruchamia mechanizm destrukcji Akademii jest wstrząsająca; a
kiedy guzikiem z czapki bogdychanów okazuje się siedzący w fotelu
swojej biblioteki Sam Autor, alter ego Ambrożego Kleksa - matka traci
rezon. Jak Adaś, mocno zaciska powieki i nie może uwierzyć, że to już.
Po wszystkim.
Koniec...?
Początek!
Reszta należy do czytelnika/widza.
...by z kraju marzeń przeszło w rzeczywistość.
ps2 Bajka jest zawsze tylko bajką, mój chłopcze
ps - nie ja jedna, nie ja jedna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz