poniedziałek, 2 września 2013

Akademia Pana Kleksa

Egzemplarz zmiętolony podwójnie: książka z filmowymi ilustracjami.
Jan Marcin Szancer drzemie na półce obok, spokojnie...
Długo przymierzałam się do napisania o "Akademii pana Kleksa", bo tak naprawdę lektura ta nie powinna nosić miana lektury szczenięcej. Czytam, wczytuję się w nią po dziś dzień i coraz bardziej utwierdzam w przekonaniu, że serwowanie tego genialnego tekstu uczniom szkoły podstawowej w ramach lektur omawianych podczas lekcji polskiego, to wielkie nieporozumienie. Wiem, co mówię; sama musiałam walczyć z czwartoklasistami (zamierzchłe czasy, minione mam nadzieję), dla których palimpsestowa powieść Brzechwy jest po prostu niezrozumiała - za prosta w warstwie fabularnej i przez to śmiertelnie nudna (dla dzidziusiów...) i za trudna w lekturze kontekstowej, intertekstualnej - "międzywierszowej".
Cudownej książce towarzyszy, od lat matki szczenięcych, równie zjawiskowy film w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego, który leżakuje na matczynej półce i dojrzewa jak wino. Teraz już, o szczęśliwa matka, można go oglądać w towarzystwie Ostrej, która wsiąkła. I zawsze, kiedy słyszy matka piosenkę Smutnej Księżniczki, łzy w oczach stają i wzruszenie chwyta za gardło. Widzi matka siebie, lat temu wiele, jak wbita w fotel ukochanego kina (po którym dziś nie ma już śladu poza zabytkowym szyldem, a w miejscu ekranu garmażeryjna lodówa i spożywczak) tchu złapać nie może i od tej pory już wie: marzenia się spełniają; jest INNY świat; to nie ułuda, to fakt: furtkę trzeba znaleźć albo most. 


Ale ad rem: "Akademia pana Kleksa" jest po pierwsze opowieścią inicjacyjną, po wtóre przypowieścią  o dojrzałości. Gdyby ktoś zapytał matkę, jaki jest jej ideał nauczyciela, wychowawcy, mentora, tutora, mistrza i co tam jeszcze za słowo desygnuje ten rodzaj działalności, bez wahania odpowiedziałaby matka, że Ambroży Kleks. Jedna z niewielu dojrzałych postaci z książek serwowanych małoletnim, która wbrew wszystkim i wszystkiemu pielęgnuje w sobie dziecięcą naiwność i zachwyt nad urodą świata. Gdyby mogła matka choć chwilę w Akademii pobyć i zainicjować swą dorosłość właśnie tam, zmieniłaby personalia na Agnieszka Niezgoda; żadna tam Niezgódka - wielka, konkretna, solidna Niezgoda egzystencjalna. I chciałaby mieć za przewodnika pana Kleksa, który jak mało kto rozumie, że dorosłość składa się głównie ze zdarzeń nieprzewidzianych i nieuniknionych, dojrzałość zaś, to umiejętność odnajdywania w nich sensu albo przynajmniej jasnych stron. Który pozwala chadzać uczniom swoim własnymi ścieżkami i wie, że każda ścieżka jest równie ciekawa jak pozostałe. I nie wartościuje, nie komentuje, nie zmienia na siłę biegu zdarzeń. Sam przygląda się z ciekawością, dokąd ta droga wybrana przez Adasia, Anatola, Andrzeja...prowadzi.
Oniryczny tekst zaciera granice między światem realnym i światem marzeń. A może inaczej: pokazuje, że te granice są płynne; że można być dorosłym, dojrzałym i trwać na granicy dwóch światów bez uszczerbku dla zdrowia. Z korzyścią.
Jest Ambroży Kleks zaprzeczeniem polskiego ideału nauczyciela: dziwak, pasjonat, niekonwencjonalny marzyciel i, jak pisał Bursa matki ukochany, fuk mu cała dyscyplina. A jednak, uczy swoich podopiecznych wszystkiego, co najważniejsze: empatii, kreatywności, współpracy w grupie; uczy szukania, drążenia, dociekania; rozkochuje w tajemnicach i zagadkach, pokazując, że życie jest tajemnicą i bywa zagadkowe; że żyć trzeba się nauczyć tak samo, jak trzeba się nauczyć chodzić, liczyć, pisać. I jeszcze: że w starciu z techniką, technicyzacją życia (tak dawno temu nam to podpowiadał, tak dawno...) człowiek zawsze jest na przegranej pozycji, ale w w tym starciu do końca trzeba zachować twarz i do końca wierzyć, że to człowiek, nie maszyna jest tworem doskonałym. 

Marsz wilków, człekokształtnych stworów, którym towarzyszy przenikliwy wokal Marka Piekarczyka, do dziś mrozi skórę.



Scena z filmu, w której, podczas wigilijnego spotkania, Adolf (imię znaczące, zmienione w stosunku do książkowego oryginału) demoluje sekrety pana Kleksa i uruchamia mechanizm destrukcji Akademii jest wstrząsająca; a kiedy guzikiem z czapki bogdychanów okazuje się siedzący  w fotelu swojej biblioteki Sam Autor, alter ego Ambrożego Kleksa - matka traci rezon. Jak Adaś, mocno zaciska powieki i nie może uwierzyć, że to już. Po wszystkim.
Koniec...?
Początek!
Reszta należy do czytelnika/widza.
...by z kraju marzeń przeszło w rzeczywistość.

ps A jak komu co dolega, to do doktora Paj-Chi-Wo. Albo Pal-Li-Cho;)
ps2 Bajka jest zawsze tylko bajką, mój chłopcze
ps - nie ja jedna, nie ja jedna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz