Ruchliwa droga wiodąca ku sypialniom wielkiego miasta. Zbliża się piętnasta, naciskam pedał gazu, Ostra zaraz kończy lekcje. Moje zapędy formułowopierwsze studzi czerwone światło. I stoję. Przepustowość, że niech ją... Dwa samochody. Pyk. Dwa samochody. Pyk. Wreszcie docieram na wysokość kościoła. Po lewej rzeczony - oddziela go ode mnie pas ruchu w przeciwną stronę oraz pas zieleni - po prawej chodnik. Na chodniku starsza pani.
Do przejścia dla pieszych ma ze dwadzieścia kroków, ale czai, żeby przemknąć między samochodami na jelenia.
Wreszcie moje zielone. Chyba się załapię... Oczami wyobraźni widzę Ostrą, jak nóziami przebiera pod budą, smartfonik miętoli i własnymi oczkami własnej chorej wyobraźni widzi mamusię rozsmarowaną na jakowejś sośnie. Naciskam gaz. Babcia rusza. Naciskam hamulec. Babcia staje. Naciskam gaz... Kierowca za mną zmiął właśnie przekleństwo.
Żółte czerwone.
Stoję. Babcia stoi. W końcu decyduje się wejść na jezdnię. Uniesioną w górę prawicą pokazuje mi, że do kościoła idzie, do-ko-ścio-ła! I mam ją puścić. I już. Już, już mam puknąć się w czoło, ale markuję poprawianie wstecznego lusterka. Babcia nie bawi się w markowanie: bawi się w machanie. Macha obiema rękami, siatką, laską... Zaraz wybuchnie.
Zielone.
Naciskam gaz. Babcia kurcgalopkiem zasuwa w stronę świątyni. Jeszcze ją, bogobojną istotę, jakaś wariatka ateistka sadystka przejedzie.
Pewnie szła się spowiadać z łamania przepisów ruchu drogowego.
Bo ta młodzież, panie tego, to teraz taka niewychowana!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz