Kobiety, których życie ułożyło
się tak jakoś.
W myśl zasady, że jakoś to będzie. A po ślubie on się zmieni. Że
trzeba być grzeczną dziewczynką, dziewczyną, kobietą. Bo po co się kłócić. Po
co forsować swoje zdanie. W domu najważniejszy jest spokój. I za ten spokój
odpowiedzialna jest kobieta.
Że kobieta nigdy. Że kobieta zawsze.
Kobiety, które dopiero po
trzydziestce zdały sobie sprawę, że żyją cudzym życiem. Że nie są sobą. Że ktoś
je chyba z kimś myli. Przecież nienawidzą „chodzenia koło domu”. Nie puchną z
dumy, że pomyte, posprzątane, ogarnięte. Mężów – raczej mężów, nie partnerów:
grzeczne dziewczynki nie żyją na kocią łapę – nie udało się namówić do
współpracy. Dupoko w głębie mają pranie, sprzątanie, gotowanie. Albo mówią
wprost: nienawidzę i nie zrobię. Nie zmienili się po ślubie.
Kobiety, które już doskonale
wiedzą jakie być powinno ich życie. I jakie raczej nigdy nie będzie. Nie zdąży
być. Że kiedy dzieci odchowają? I pomkną hoże mojry ku miastu na zwiadu?
Teoretycznie wiedzą już wszystko.
Już im żaden rodzic, biskup czy mąż kitu nie wciśnie. Bez pudła wyczuwają
fałszywe nuty: paternalizm, protekcjonalizm i nieustanne próby dyscyplinowania.
Nie z nimi takie numery. Głośno wyrażają swoje zdanie na temat podobnych
sztuczek i… idą obierać ziemniaki.
Teoretycznie wiedzą już wszystko.
Z dokładnością do dnia i godziny mogą wskazać kto i kiedy wystrychną je na
dudka. Dały się. Grzeczne dziewczynki, dziewczyny, kobiety. Zawsze ulegają
presji otoczenia. Ależ przestań już, wszystko będzie dobrze. Nie opowiadaj,
jakoś to będzie. No, co ty mówisz: on??? Ona??? Ono??? Głośno mówią: nie rób tego, nie lubię.
Nie mów tak do mnie, to mi ubliża i… idą myć naczynia.
Cholerne pokolenie, które córki
wychowuje inaczej. Córkom do głowy kiedyś nie przyjdzie, że do kobiety można
rzec lalunia i klepnąć kordialnie w zad. Bo po to kobieta ma zad. Że baba, to
coś ponad wielkanocne ciasto.
Cholerne pokolenie, które
chciałoby mieć dziś świadomość swoich nastoletnich córek – silnych,
zdecydowanych, upartych. Zżymają się, kiedy młode mówią "nie" i podziwiają je w
duchu.
Wyedukowane. Czytają i wiedzą.
Teraz mogłyby zacząć żyć od nowa. Mieć dwadzieścia lat i swój rozum… Już nikt
by im nie podskoczył. Już by się mamy nie pytały. Już by się wszyscy mogli
dookoła poobrażać.
Rzuć to wszystko i jedź na
Madagaskar, radzą bezdzietne koleżanki, które nie potrafią wyobrazić sobie
reakcji dziatwy na takie dictum mamusi.
Wygarnij mu, może się wreszcie
obudzi, proponują naiwne, wciąż kultywujące postawę „foch strzelę, popłaczę,
wymuszę”.
Rozwiedź się, mają receptę
rozwiedzione. A ty masz na koncie – 2.10 (minus dwa dziesięć), kredyt z mężem powzięty na lat 30 i nie masz dokąd wiać.
Jakoś to będzie, przecież cię nie
bije, wzdychają inne.
Twoje życie przeczy temu, co głosisz?
Nikt cię nie nauczył, że pewne
rzeczy trzeba przemyśleć zanim. Że niektórych się nie da zmienić. Że nie wolno
myśleć kategoriami „jakoś to będzie” i „zobaczysz, ułoży się”. Że nie da się
żyć nieswoim życiem.
Uczysz się na starość stawiać
granice. Nie ulegać emocjonalnym szantażom. Już sobie w kaszę dmuchać nie dasz.
Dziwna baba. Żeby tak głośno… przy ludziach…
Czy sama świadomość takiego stanu
niej jest już wolnością?
Stawiaj się Ostra, stawiaj ile wlezie. Trenuj na mamusi. Mamusia bierze na klatę. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz