środa, 12 marca 2014

Cholerne pokolenie



Kobiety, których życie przeczy temu, co głoszą.
Kobiety, których życie ułożyło się tak jakoś.
W myśl zasady, że jakoś to będzie. A po ślubie on się zmieni. Że trzeba być grzeczną dziewczynką, dziewczyną, kobietą. Bo po co się kłócić. Po co forsować swoje zdanie. W domu najważniejszy jest spokój. I za ten spokój odpowiedzialna jest kobieta. 
Że kobieta nigdy. Że kobieta zawsze. 




Kobiety, które dopiero po trzydziestce zdały sobie sprawę, że żyją cudzym życiem. Że nie są sobą. Że ktoś je chyba z kimś myli. Przecież nienawidzą „chodzenia koło domu”. Nie puchną z dumy, że pomyte, posprzątane, ogarnięte. Mężów – raczej mężów, nie partnerów: grzeczne dziewczynki nie żyją na kocią łapę – nie udało się namówić do współpracy. Dupoko w głębie mają pranie, sprzątanie, gotowanie. Albo mówią wprost: nienawidzę i nie zrobię. Nie zmienili się po ślubie.

Kobiety, które już doskonale wiedzą jakie być powinno ich życie. I jakie raczej nigdy nie będzie. Nie zdąży być. Że kiedy dzieci odchowają? I pomkną hoże mojry ku miastu na zwiadu?

Teoretycznie wiedzą już wszystko. Już im żaden rodzic, biskup czy mąż kitu nie wciśnie. Bez pudła wyczuwają fałszywe nuty: paternalizm, protekcjonalizm i nieustanne próby dyscyplinowania. Nie z nimi takie numery. Głośno wyrażają swoje zdanie na temat podobnych sztuczek i… idą obierać ziemniaki.
Teoretycznie wiedzą już wszystko. Z dokładnością do dnia i godziny mogą wskazać kto i kiedy wystrychną je na dudka. Dały się. Grzeczne dziewczynki, dziewczyny, kobiety. Zawsze ulegają presji otoczenia. Ależ przestań już, wszystko będzie dobrze. Nie opowiadaj, jakoś to będzie. No, co ty mówisz: on??? Ona??? Ono???  Głośno mówią: nie rób tego, nie lubię. Nie mów tak do mnie, to mi ubliża i… idą myć naczynia.

Cholerne pokolenie, które córki wychowuje inaczej. Córkom do głowy kiedyś nie przyjdzie, że do kobiety można rzec lalunia i klepnąć kordialnie w zad. Bo po to kobieta ma zad. Że baba, to coś ponad wielkanocne ciasto.
Cholerne pokolenie, które chciałoby mieć dziś świadomość swoich nastoletnich córek – silnych, zdecydowanych, upartych. Zżymają się, kiedy młode mówią "nie" i podziwiają je w duchu.

Wyedukowane. Czytają i wiedzą. Teraz mogłyby zacząć żyć od nowa. Mieć dwadzieścia lat i swój rozum… Już nikt by im nie podskoczył. Już by się mamy nie pytały. Już by się wszyscy mogli dookoła poobrażać.

Rzuć to wszystko i jedź na Madagaskar, radzą bezdzietne koleżanki, które nie potrafią wyobrazić sobie reakcji dziatwy na takie dictum mamusi.
Wygarnij mu, może się wreszcie obudzi, proponują naiwne, wciąż kultywujące postawę „foch strzelę, popłaczę, wymuszę”.
Rozwiedź się, mają receptę rozwiedzione. A ty masz na koncie – 2.10 (minus dwa dziesięć), kredyt z mężem powzięty na lat 30 i nie masz dokąd wiać.
Jakoś to będzie, przecież cię nie bije, wzdychają inne.

Twoje życie przeczy temu, co głosisz?

Nikt cię nie nauczył, że pewne rzeczy trzeba przemyśleć zanim. Że niektórych się nie da zmienić. Że nie wolno myśleć kategoriami „jakoś to będzie” i „zobaczysz, ułoży się”. Że nie da się żyć nieswoim życiem.
Uczysz się na starość stawiać granice. Nie ulegać emocjonalnym szantażom. Już sobie w kaszę dmuchać nie dasz. Dziwna baba. Żeby tak głośno… przy ludziach…

Czy sama świadomość takiego stanu niej jest już wolnością?

Stawiaj się Ostra, stawiaj ile wlezie. Trenuj na mamusi. Mamusia bierze na klatę. Warto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz