http://alleghanync.com/1brookside-willow-tree-selected-for-mothers-day.html |
Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia;
Jest teraz w locie: dojrzałym, dokolnym,
Jakim kołują doświadczone orły.
Bunt się uskrzydla tak - jak udorzecznia.
Bo wpierw to było jakby piaskiem w oczy,
Turniejem chłopców na słonecznej plaży;
A teraz ciężki; teraz więcej waży.
Bunt się uskrzydla tak - jak w kamień toczy.
I pomyśl: czułość, ta świetlista kula,
Teraz dopiero w mym pobliżu płonie,
Luzując szczęki, łagodząc me dłonie.
Bunt się uskrzydla tak - jak się uczula.
Idzie za mną, przede mną i przy mnie przez całe dorosłe życie.
Znów przywołałam go w pamięci, czytając opowieść Sylwii Chutnik o tym, jak Ją wychowano, a w opowieści tej znamienne zdanie:
Szanowni zgromadzeni, otóż już zakończyłam udział w rozlicznych turniejach chłopców na słonecznej plaży, dziewczynek też; już nie wskakuję na stół, nie dłubię w nosie, ale zdarza mi się jeszcze coś wykrzyczeć.
Teraz staram się robić systemowi to, co najgorsze. Idzie mi ta wywrotowa działalność z różnym skutkiem, ale idzie, i, co najważniejsze, jest to działalność w pełni uświadomiona. Mało tego: nie ma we mnie ani śladu chcenia, żeby inny żyli tak, jak ja, albo przekonania, że inni coś powinni w kwestii organizowania własnego życia i ja wiem, co.
Nie ja jedna tak myślę. I nie tylko Sylwia Chutnik tak myśli. Podobną myśl przeczytałam na blogu Konrada Kruczkowskiego:
Jeśli moje życie ma się dobrze, nie odczuwam potrzeby porządkowania życia innych.
No, nie odczuwam.
[...] czułość, ta świetlista kula,
Teraz dopiero w mym pobliżu płonie,
Luzując szczęki, łagodząc me dłonie.
Czułość.
Zaczynam rozumieć znaczenie tego słowa.
Przeciwsłoneczne okulary, które noszę nawet w pochmurne dni, potrzebne mi są nie tylko do osłaniania, znużonych pracą przy komputerze, wyczulonych na naturalne światło dnia oczu, ale także po to, żeby czasem dyplomatycznie ukryć łzy.
Mój bunt się uczulił.
Wiem kim jestem, gdzie są moje granice, na co się zgadzam, czemu sprzeciwiam. Umiem nazywać emocje. Umiem je w sobie odnaleźć i odkryć skąd przybywają. Jestem jaka jestem. Czasem jeszcze kiełkuje we mnie potrzeba wykrzyczenie miastu i światu, że-co-mnie-to-wszystko-obchodzi-te-twoje-poglądy-to-se-w-de-wsadź-jak-można-jak-można-a-bo-wy-wszyscy-to-a-ja-nie. Na szczęście coraz rzadziej.
Mój bunt się uczulił. Wyczulił.
Mój bunt się uczulił.
Z czułością patrzę na starych ludzi, którzy przed południem robią zakupy w hipermarkecie. [Wpadam jak burza, porywam najchodliwsze w domowej kuchni towary konsumpcyjne w zgrzewkach.] Z największą - na starych mężczyzn. Zawsze mają w dłoni listę zakupów (przygotowaną przez zapobiegliwą żonę?) i nigdy nie mogą niczego znaleźć w labiryncie sklepowych półek. Czasem pytają - podsuwając mi listę pod nos - co tu jest napisane. Pół kostki masła, mówię, wie pan gdzie jest masło? Podnosi na mnie bezradne spojrzenie. Kluczymy labiryntem w poszukiwaniu masła. Cierpliwie wysłuchuję opowieści o tym, że to masło potrzebne do czegośtam, co ona, żona, robi najpyszniejsze na świecie, bo do chleba, to zwykle używają margaryny. Tego dnia uda nam się jeszcze znaleźć w labiryncie cukier waniliowy (nigdy, naprawdę nigdy nie spotkałam się z ty, żeby ludzie starzy mówili "cukier wanilinowy") i inne drobiazgi potrzebne do wypieków.
Rozstajemy się jak starzy znajomi.
Albo dwoje ludzienków, jak u Leśmiana. Robią zakupy razem. Widzę ich jak znikają w alejce z artykułami dla niemowląt; pewnie doczekali się wnuka. Przychodzi mi do głowy, że teraz, pchając sklepowy wózek, wyglądają od tyłu zapewne tak samo, jak wtedy, kiedy pchali wózek dziecięcy. Ona trzyma go pod ręką. On sprawnie nawiguje koszem na kółkach.
Dopiero opuszczając sklep, zdaję sobie sprawę, że oni pewnie słuchają innego radia, oglądają inne programy w innej telewizji. Zamiast mojej gazety, wybiorą swoją. Pewnie nie mają konta na fejsie. Może czasem korzystają ze Skype'a, żeby pogadać z tym wnukiem gdzieś za oceanem. I ona nigdy nie siądzie za kierownicą. A on nigdy nie uruchomi pralki.
I co z tego?
Wyjmuję z kieszeni przeciwsłoneczne okulary, ładuję zakupy do bagażnika, siadam za kółkiem.
Jest teraz w locie: dojrzałym, dokolnym,
Jakim kołują doświadczone orły.
Ale
Ale dlaczego tak trudno znaleźć mi czułość dla najbliższych? Dla męża zwłaszcza? Czemu czułość nie luzuje mi szczęk, kiedy kłócimy się o drobiazgi. Ranimy słowami? Czemu przed nim wciąż wskakuję na stół i coś wykrzykuję? Biorę do siebie każde słowo?
Ja odnajduję moje pokłady czułości między sklepowymi półkami i usilnie staram się przynieść je do domu wraz z zakupami. A on - czy szuka? Kiedy idzie na... dzioby - on nigdy nie pozostaje mi dłużny.
Czemu w konfrontacji z najbliższym człowiekiem mój bunt nie kołuje jak doświadczony orzeł, tylko stroszy piórka niczym zawadiacki wróbel? Tam wróbel... Toż to walka kogutów!
Czemu w konfrontacji?
Jeszcze nie doczytałam "mojego" Grochowiaka do końca. Jeszcze muszę wpatrywać się w ten kawałek poezji jak w lustro. W siebie wpatrywać. W przeciwnym razie znów wrócę na słoneczną plażę.
Dzieli mnie od niej tylko rzadki wydmowy las, który tak łatwo zadeptać. Bywa, że z jakąś atawistyczną tęsknotą podglądam uczestników turnieju.
Ostatnio dołączyła do nich Ostra.
może do tej czułości i tego spokoju trzeba dorosnąć? Dojrzeć? Dożyć? Może?
OdpowiedzUsuńWreszcie dorastasz , wierzchołek już widać.Teraz będzie już płasko.
OdpowiedzUsuńBardzo dużo czasu mi to zajęło. Zajmuje. Płasko? To musi być... straszne...?
UsuńNo tak całkiem płasko to nie,jeszcze kilkanascie ostrych zakrętów .......
UsuńDo wszystkiego trzeba dojrzec. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do nas ;)