sobota, 7 czerwca 2014

Czekanie na czekanie

 "Jako mała dziewczynka żyłam w szalonym wyczekiwaniu na życie. Myślałam, że pewnego dnia, nagle życie się zacznie, że otworzy się przede mną tak, jak podnosi się kurtyna, jak przedstawienie, które się zaczyna. Lecz nie działo się nic, chociaż wydarzyło się bardzo wiele rzeczy, ale to nie było to, nie można było powiedzieć, że tym właśnie jest życie, i trzeba wierzyć, że nadal jestem tą małą dziewczynką, gdyż nadal czekam na to życie, które dopiero nadejdzie".
Michèle Lesbre

Zazdroszczę ludziom, którzy żyją w czasie teraźniejszym. Ja nie umiem. Niczym statyw aparatu fotograficznego, stoję rozkraczona na trzech nogach, używam wszystkich możliwych funkcji cyfrowego sprzętu i nijak nie umiem powiedzieć sobie dość: dość grzebania w przeszłości, dość wybiegania w przyszłość. Życie jest tu i teraz. Hic et nunc.

Macierzyństwo wzmogło ten stan oczekiwania do granic wytrzymałości.
Susan Sontag miała tak samo; pisała: Czekam, aż David dorośnie, tak jak czekałam, aż sama skończę szkołę i dorosnę. Tylko że to moje życie przeminie!
Czekam, czekałam.
 

Nie czekam na cud.
Czekam na rzeczy tak banalne, że czasem wstyd się przed sobą samą przyznać. Na to, że "zrobię sobie ręce". Niedręczona wizją krwistych odprysków lakieru do paznokci w zupie, mielonym kotlecie czy kakałowcu (ach, kakałowca Klomszczel pożera tonami, to-na-mi...). Że pójdę do sklepu po drugiej stronie ulicy sama. Powoli, ale nie wlekąc się i ciągnąc za sobą zblazowane potomstwo. Że pójdę spać o północy bez świadomości, że o piątej rano obudzi mnie Klomszczel. Bo kakałowca by zjadł. Albo piekł.
Że... ech, szkoda gadać. Same duperele. Nic ważnego w gruncie rzeczy. Nic aż tak ważnego, żeby. Nic, nic. Takie tam.

Jeśli nagle życie się zacznie, jak przedstawienie, to... nie wiem co. Nie wiem, jak poznam że to już. Bo teraz, na przykład, jestem sama ze sobą: Klomszczel śpi, Ostra buja z koleżankami. Piszę. Zawieszam wzrok na soczystym dzikim winie, które wlewa się nachalnie przez balkonowe drzwi. Słyszę własne myśli. I każde skrzypienie sprężyn dziecięcego-dorosłego łóżeczka, na którym młody tnie komara. Stan permanentnego napięcia. Czuję istnienie moich dzieci przez skórę, przez ścianę, z odległości stu kilometrów.
Ale może to życie właśnie?
Może nie będzie żadnego "kurtyna w górę!".
Im dłuższym widzę własny cień, tym trudniej mi sobie wyobrazić, że będzie jakieś tadaaam i... coś. Coś innego.

Więc kryminał, żeby zatonąć w fikcji, która ma przyczyny, przebieg i skutki.

"Tak naprawdę, to o co mi chodzi? - pomyślał, starając się wygrzebać myjkę spod brudnych talerzy. Zrobienie kawy to chwila, zmywanie druga chwila, śniadanie trzecia. Głupie pół godziny i wszyscy będą szczęśliwi. Poczuł się jeszcze bardziej zmęczony na myśl o całym tym czasie, który przelatywał mu przez palce. Stanie w korkach, tysiące pustych godzin w sądzie, bezsensowne dziury w pracy, kiedy mógł najwyżej układać pasjansa, czekanie na coś, czekanie na kogoś, czekanie na czekanie. Czekanie jako wymówka, żeby absolutnie nic nie robić. Czekanie jako najbardziej męcząca profesja świata. Górnik przodowy jest bardziej wypoczęty ode mnie, użalał się w myślach, próbując ustawić na suszarce szklankę, na którą naprawdę nie było już miejsca. Dlaczego wcześniej nie zdjął suchych naczyń? Szlag by to trafił. Czy dla każdego życie jest takie męczące?".
Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie

Czekanie jako najbardziej męcząca profesja świata.
Wiadomo: obyś czekał.

Tak naprawdę, to o co mi chodzi?
Tak naprawdę, to zjeść ciastko i mieć ciastko?
Niedoczekanie.

Trafnie zauważa Sylwia Chutnik:
Może już czas, żebyśmy przyznały same przed sobą: nasze życie nigdy nie będzie "równowagą". I przestały się frustrować, że nam to nie wychodzi.

Tak, moje życie nigdy nie będzie równowagą.
Czekam na dzień, w którym wreszcie to do mnie dotrze.
W przeciwnym razie moje życie przeminie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz