źródło: http://idiks.org/tatary-stan-wyzszej-koniecznosci/ |
PIASKOWNICA jako synonim miejsca, w którym zapadają wyroki historii znana jest mi jeszcze z własnego dzieciństwa. Oczywiście lat temu...dużo nie wiedziałam, o czym rozmawiają usadowione na ławeczkach matki. Brutalna prawda dotarła do mnie, kiedy byłam już dorosła, zmieniłam miejsce zamieszkania i nareszcie mogłam popatrzyć na PIASKOWNICĘ ze stosownej perspektywy. O istnieniu osiedlowych kręgów piekielnych przypomniałam sobie, czytając słowa Sylwii Chutnik:
No, ja też. Jak ognia unikam placów zabaw i piaskownic. Dzieci mi tego nie wybaczą. Wiem. Ostra ma już na liście wypunktowanych tysiącstopięćdziesiątpięć punktów mych matczynych zaniechań. Ten z placem i piaskownicą ma chwalebny numer jeden. I wraca zawsze jako argument w matczyno-córczynych sporach, rozpoczynających się od: bo ty zawsze, bo ty nigdy.
Myślałam, że czas zrobi swoje.
Kiedy ja byłam w wieku piaskownicowym, udziału w obradach Rady Nadzorczej Piaskownicy odmawiała moja Mama. Też wierzgałam. Też nie wiedziałam dlaczego.
Teraz wiem, wybaczam, skreślam z mojej listy matczyno-córczynej ów sławetny punkt pierwszy. Wiem, co czuła moja Mama; wiem przed czym zapierała się zadnimi łapami. Miała rację.
Ale żeby nie było tak prosto i oczywisto, przypominam uprzejmie, że Rada Nadzorcza Piaskownicy omawiała onegdaj nie tylko bieżące kwestie wychowawcze, sięgała także do źródeł.
W latach mego szczenięctwa działało to mniej więcej tak:
Centrum niewielkiego placu zabaw przed blokiem, w którym Janeczka
spędziła dzieciństwo, stanowiła piaskownica. Ławki nieopodal ustawione były w
podkowę, żeby przesiadujące na nich
mamuśki, osiedlowy areopag, mogły mieć baczenie na cały świat.
Przesiadywanie
miało tylko jeden cel.
Mamuśki
doktoryzowały się z matematyki.
Prowadziły
precyzyjne i skomplikowane obliczenia dotyczące relacji między terminem
poczęcia, ślubu i rozwiązania. Jako obiekty badań obierały kolejne mieszkanki
osiedla, które bez konsultacji z mamuśkami, ośmielały się zmieniać stan cywilny
i to na dodatek nie zawsze w parafialnym kościele, co rodziło podejrzenia, że
brały jedynie ślub cywilny albo nawet żyły ze współproducentami swych
nienarodzonych na kocią łapę.
Skrupulatnie
notowały, kiedy brzuch delikwentki stawał się widoczny i odliczały, kiedy też
dojść musiało do kopulacji.
No, bo jeśli już
widać t o w lipcu, to pewnie jakiś trzeci - czwarty
miesiąc. A ślub brali, pamięta pani, pod koniec maja, to ona już musiała być w
ciąży. To kiedy też oni musieli ten…tego…wie, pani…no t o
robić… na wiosnę jakoś chyba. A przecież ja cały czas w domu wtedy
byłam, bo nogę złamaną miałam i nic nie widziałam! A w białej sukni brała,
lafirynda. To tak samo jak ta spod ósemki, co to brzuch pod nosem już miała, a
ksiądz proboszcz udawał, że nie widzi. Ale że chłop taką wziął! A bo to wiadomo
czyje? Nie sprawdzi przecież. Bo, wie pani jakby tak m o j a - imiona córek nie
padały nigdy, jeszcze licho usłyszy - dała sobie formę zalać, to bym pogoniła
na cztery wiatry. To porządny dom jest i dla puszczalskich miejsca nie ma! Ale
ta spod piątki, to miała, sama pani powie, ta jej to zaciążyła w ósmej klasie.
Obił ją ojciec, podobnież, jak się dowiedział, ale dzieciaka nie wybił. I
rodziła smarkata bez ślubu, bo ją ten jej zostawił oczywiście, gówniarz jeden,
i teraz się wstydzi z wózkiem z domu wyjść, takie zgorszenie. Jakby mi moja tak
zrobiła, to ja bym chyba z domu w ogóle nie wychodziła. No i ta spod piątki też
jakoś parę miesięcy nie wychodziła, aż w końcu się przemogła, bachora do wózka
zapakowała i do sklepu wyszła. Bez tej swojej oczywiście, bo by ją ludziska
zjedli. Wstydu się najadła, że ho, ho. Nie zazdroszczę.
A ta, widzi
pani, o ta, co tam idzie z tą siatką czerwoną, ta to chyba już w piątym
miesiącu była, jak za mąż szła. Brzuszysko, że mówię pani, ledwie się toto
turlało do ołtarza, a jeszcze czelność miała z welonem! I teraz obnasza się jak
ministrowa jakaś, bo jej się bliźniaki urodziły i to dwa chłopaki. Wyobraża
sobie pani? Dwa chłopaki od jednego strzału. Mąż był zachwycony. Ale, wie pani,
tak przed ślubem, to jednak grzech jest. Że też pan Bóg tak pobłogosławić
potrafi taką, co się na prawo i lewo. Skąd wiem? Nie wiem, ale jak z jednym
poszła to i z drugim mogła. Moja to by tak nie poszła. Dobrze wie, co bym jej
zrobiła. I ojciec.
A ta z tego
bloku za nami, to też chyba musi, bo ją ostatnio mój ślubny widział, jak do
kancelarii parafialnej wchodziła z takim jednym z naszego osiedla. Pewnie na
zapowiedzi dawali. A to chwilę trwa zanim się wygłosi, czyli że ślub pewnie
gdzieś na jesieni. No, to pewnie musi, bo kto by tam ślub na jesieni brał jak
pogoda wtedy niepewna i wesela nie można zrobić na działkach tylko jakiś lokal
trzeba wynajmować. No, chyba że w domu chcą robić, ale to się muszą spieszyć,
bo adwent. O, widzi pani: ta, co tam pranie wiesza na balkonie. Widać już
brzuch? Nie widać… No to pewnie jakiś drugi – trzeci, to na ślubie i tak będzie
widać.
Wywłokę się
wyhodowało, co? Sukooo… potrafiły wołać z balkonu za dziewczynami, które,
zaciągały do łóżek ich synów i łapały na dziecko; sukooo… na wywłokę cię matka
wychowała, na wywłokę, żeby twoja noga więcej tu nie postała. Już ja ci
Marcinka, Marianka, Mariuszka na zatracenie nie oddam, wywłoko jedna.
Słowa niosły się
po blokowisku szerokim echem. Wypunktowane za swe niegodne zachowanie suki i
wywłoki przemykały podcieniami blokowych klatek kuląc się w sobie i międląc w
ustach najszpetniejsze przekleństwa.
Więc
matka Janeczki prędzej by Janeczkę martwą widziała, niż zezwaną od suk i siebie
prędzej w grobie, niż mianowaną matką wywłoki. A że bała się tylko Boga, a
najbardziej jego najważniejszej emanacji na tym łez padole – swojego małżonka –
wolała nie dawać sąsiadkom powodu do plotek.
Zwłaszcza tym, o których wiedziała doskonale,
nie na darmo pracowała od niedawna w domu łącząc chałupnictwo z wychowaniem
Janeczki, że życie prowadzą podwójne, potrójne i popiątne nawet, a kłapią
dziobami na prawo i lewo, oczerniając wszystkie inne kobiety i rozliczając z
ilości odbytych stosunków przedmałżeńskich i aktów nierządnych.
Co widziała to
jej. Wszystko zapisywała w magicznym kapowniczku trzymanym pod poduszką. U której taksiarz z okolicznego
postoju stawał często na popas i upicie; u której wiecznie rury trzeba było
przetykać, a która młodego wikarego z parafii obiadem podejmowała w te dni
smutne i wzniosłe, w które Pana Jezusa do chorych pod sutanną nosił.
A teraz Janeczka
z chłopcami prowadzać się zaczęła. Wystawania pod klatką i pogaduszki
wieczorami. Bóg jeden wie, czy się tam nie całowali czasem po kątach albo i
czego gorszego nie robili. Niech no tylko któraś Janeczkę z jakimś takim
przyfiluje, od razu będzie gadanie. Przeciwko kolegom córki nic nie miała.
Zwyczajne chłopaki ani mądre, ani głupie, nieprzesadnie palące, dzień dobry, do
widzenia, halo czy jest Janeczka, Paweł mówi.
Spisywała więc
matka Janeczki swoje obserwacje w kapowniczku i na czarną godzinę trzymała. A,
bo to człowiek wie, kiedy któraś wyskoczy z pytaniem: a pani, pani kochana, to
wie, co ta panina po klatkach z chłopaczyskami wyprawia? I pani pozwolenie
daje? A wie pani, ja widziałam…
Wtedy matka
Janeczki wystudiowanym gestem wyciągnie swój kapowniczek z kieszeni stylonowego
fartucha, co go po domu nosiła, żeby ubrań nie niszczyć, palec wskazujący prawej
dłoni ostentacyjnie poślini, karteluszki poprzerzuca i zapyta zdumioną
sąsiadkę: a te rury, co pani t e n p a n
trzy razy w zeszłym tygodniu przetykał, to w jakim stanie? Bo jakby mnie
tak armatura korodowała, to ja bym chyba wymienić wolała…
I w tę grę moja Mama nie grała. Jak Jej się udało w tym bagienku przetrwać...?
A potem areopag dobierał się do owoców:
abojaktotakżebydziewczynkatakaupapranachodziła
abojaktotakżebydzieckupozwalaćna
abojaktoakżebybrudnymiłapami
abojaktotakżebywniedzielę...
Jak jest dzisiaj - nie wiem.
I już się nie dowiem.
Abojaktotakżebymiktośwłaziłzbutamiwżyciorys.
:D
OdpowiedzUsuńojej. mnie też to czeka ale za jakiś rok co najmniej. Na razie czekam. Czytam i piszę.
OdpowiedzUsuńhttp://aureliagangrena.blogspot.com/