wtorek, 8 lipca 2014

Samooczyszczenie



Od dłuższego czasu nurtuje mnie banalne pytanie: dlaczego wiele środowisk zawodowych nie jest zainteresowanych samooczyszczaniem.
Nie, nie mam zapędów lustracyjnych.
Próbuję wyobrazić sobie złego szewca, do którego ludzie noszą buty. Albo złego krawca, który wciąż szyje. Może złego cukiernika, który ma od wielu lat sklep przy głównej ulicy miasta. Albo fryzjerkę, która nie umie strzyc, a ma klientów.
I nie umiem.
 Chodzi o sytuację następującą: zły lekarz, zły nauczyciel, zły urzędnik, zły prawnik. Źle wykonujący swój zawód osobnik zaufania publicznego. Rutyniarz w najgorszym znaczeniu tego słowa: niechętny ustawicznemu dokształcaniu się, autorytarny, nieempatyczny, często oschły i/lub wulgarny w kontaktach z „klientami”. Przekonany o własnej nieomylności i możliwości stania ponad prawem. Dogmatyczna osobowość.


Dlaczego korporacja stoi za nim murem?

Czy nie lepiej dla wszystkich – innych przedstawicieli zawodu oraz ich „klientów” – byłoby, gdyby jednostki nienadające się do wykonywania określonego zawodu były po prostu z tego zawodu eliminowane?
Jeden zły lekarz, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o lekarzach jako takich. Już nie nazywamy ich doktorami, a konowałami.
Jeden zły nauczyciel, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o nauczycielach jako takich. Już nie nazywamy ich nauczycielami, a belframi.
Jedna zła urzędniczka, dwie, dziesięć i mamy złe zdanie o urzędniczkach jako takich. Już nie nazywamy uch urzędniczkami, a biurwami.
Jeden zły prawnik, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o prawnikach jako takich. Już nie nazywamy ich prawnikami, a papugami.

Szukam odpowiedzi i tak oto sama sobie odpowiadam.

Po pierwsze, w naszym kręgu kulturowym „wstydzimy się wstydzić”. Idziemy w zaparte. Japończyk, któremu udowodni się niewywiązywanie się z obowiązków albo jakiś błąd w sztuce będzie giął się i miął – przepraszał i kajał się, bo mu wstyd. Wstyd, że zawalił. Europejczyk, któremu wytkniemy błąd obruszy się, nadmie i obrazi. Przystąpi do kontrataku. Jak śmieli??? On??? On swoje wie – oni szkalują, pomawiają, chcą pozbawić dobrego imienia. Czy wstydzi się? Owszem: wstydzi się, że wpędzono go w poczucie wstydu, a on przecież nie ma się czego wstydzić, bo: … [tu: lista racjonalizacji i zaprzeczeń, mających zdyskredytować „czepiających się” i dowieść, że „to wszystko nieprawda”]. Wstyd jest oznaką słabości, a on słaby nie jest. No, stało się, ale… No, może i ja, no może i na moim dyżurze, na mojej lekcji, na mojej rozprawie, ale…
Po drugie, gdzieś zniknęła nasza ludzka przyzwoitość, honorowe zachowania i szacunek do siebie nawzajem. Wyobraźnia chyba też.
Nie chcemy być uczeni przez złych nauczycieli, leczeni przez złych lekarzy, sądzeni przez złych sędziów i obsługiwaniu przez złych urzędników. Nie chcemy, ale bywa, że to my sami jesteśmy tymi złymi przedstawicielami zawodu i wtedy widzimy drzazgę w oku kolegi, a nie widzimy belki w swoim.
I ta koszmarna korporacyjna solidarność.
Bo jak ja jestem nauczycielem, to koledzy po fachu dobrze obejdą się z moim dzieckiem. Więc nie ma się co bać. Rekrutacja jakaś do lepszej szkoły? Da się…
Bo jak ja jestem lekarzem, to koledzy po fachu na moje dziecko/matkę/ łaskawszym okiem spojrzą i zawsze pomogą. A jak męża/żonę lekarza mam, to już niemal życie wieczne zagwarantowane.
A reszta niech się gimnastykuje. Trzeba było wyjść za lekarza i posłać dziecko na prawo. Wtedyśmy kryci.

Po trzecie, choćby nie wiem ile lat minęło od komuny, zawsze będziemy mieli z tyłu głowy, że niektóre rzeczy trzeba załatwić, żeby sobie krzywdy niepotrzebnie nie zrobić. Taka gmina. Oczywiście można iść na żywioł, ale… Strzeżonego pan Bóg strzeże.
Zaufanie społeczne? A co to jest???
Wszystko trzeba „załatwić”.
Taki sposób rozumowania obecny jest i wśród usługodawców i wśród usługobiorców. Nie wprost. Nie expressis verbis – ale trzyma się mocno. Na wszelki wypadek.
Konserwujemy więc paskudne, niemoralne i szkodliwe społecznie sposoby funkcjonowania i dziwimy się, że tak nam źle.

Ponawiam pytanie: dlaczego poszczególne grupy zawodowe nie dążą do tego, by osobom niekompetentnym umożliwić wyjście z zawodu i rozpoczęcie nowego życia w innej branży? Dlaczego murem stają za nieudacznikiem zasłaniając się a to Kartą Nauczyciela, a to Kodeksem Etyki Lekarskiej?
Dlaczego udają, że nic się nie dzieje, kiedy się akurat dzieje?

Zrekonstruujcie mi proszę tok rozumowania szeregowego pracownika wykonującego zawód zaufania publicznego w takiej oto sytuacji:

Jeden z nas spartolił robotę. Tylko my możemy wydać werdykt, że spartolił, bo przecież na uczeniu zna się tylko nauczyciel, a na leczeniu – lekarz. (A skąd pan może wiedzieć, że ja go źle leczyłem/uczyłem? Medycynę/pedagogikę pan studiował? To już ustalą nasi eksperci…). No, już wiemy: spartolił jak nic.

I co teraz? Trzymamy się razem i idziemy ławą: nie spartolił!
Szereg nieprzewidzianych okoliczności zewnętrznych… luki systemu… doświadczenie zawodowe…
Czarne jest białe, a białe czarne.
Przetrzymujemy bohatersko „medialną nagonkę”, stwarzanie „faktów medialnych” oraz ze stoickim spokojem znosimy łzy matki, która straciła dziecko, bo pan doktor odmówił, albo pani pedagog nie zareagowała.
Przewali się w końcu
Przewala się faktycznie.
Idziemy dalej.
Pan doktór na innym oddziale, pani pedagog w innej klasie.

Cisza po burzy.

Lubią nas, szanują, poważają – myślimy sobie i cała naprzód ku nowej przygodzie.
A naród pamięta…

A gdyby tak stanąć osobiście przed tym, któremu zawiniliśmy. Tak, spartoliłem, rzec. Ja spartoliłem – ja Jan Iksiński. Moja wina. Przepraszam. Chyba wybiorę inny piękny zawód na tę samą literę. I nie obwiniajcie wszystkich nauczycieli/lekarzy/urzędników. To mój błąd, moja wina, mój wstyd. Raz jeszcze przepraszam

I poszedłby wtedy człowiek do nauczyciela/lekarza/urzędnika/prawnika z pełnym zaufaniem – jak człowiek do człowieka. Z zaufaniem i świadomością, że jeśli cokolwiek się stanie, a czasem się stanie, nie ma na to rady, to nauczyciel/lekarz/urzędnik/prawnik nie wywinie się ludzkiej ni boskiej sprawiedliwości i ostatecznie okaże się CZŁOWIEKIEM.
Taaa…

Prawda, że mam predyspozycje do literackiej fikcji? Coraz lepiej mi idzie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz