Od dłuższego
czasu nurtuje mnie banalne pytanie: dlaczego wiele środowisk zawodowych nie
jest zainteresowanych samooczyszczaniem.
Nie, nie mam
zapędów lustracyjnych.
Próbuję
wyobrazić sobie złego szewca, do którego ludzie noszą buty. Albo złego krawca,
który wciąż szyje. Może złego cukiernika, który ma od wielu lat sklep przy
głównej ulicy miasta. Albo fryzjerkę, która nie umie strzyc, a ma klientów.
I nie umiem.
Chodzi o
sytuację następującą: zły lekarz, zły nauczyciel, zły urzędnik, zły prawnik.
Źle wykonujący swój zawód osobnik zaufania publicznego. Rutyniarz w najgorszym
znaczeniu tego słowa: niechętny ustawicznemu dokształcaniu się, autorytarny,
nieempatyczny, często oschły i/lub wulgarny w kontaktach z „klientami”.
Przekonany o własnej nieomylności i możliwości stania ponad prawem. Dogmatyczna
osobowość.
Dlaczego
korporacja stoi za nim murem?
Czy nie lepiej
dla wszystkich – innych przedstawicieli zawodu oraz ich „klientów” – byłoby,
gdyby jednostki nienadające się do wykonywania określonego zawodu były po
prostu z tego zawodu eliminowane?
Jeden zły
lekarz, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o lekarzach jako takich. Już nie
nazywamy ich doktorami, a konowałami.
Jeden zły
nauczyciel, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o nauczycielach jako takich.
Już nie nazywamy ich nauczycielami, a belframi.
Jedna zła
urzędniczka, dwie, dziesięć i mamy złe zdanie o urzędniczkach jako takich. Już
nie nazywamy uch urzędniczkami, a biurwami.
Jeden zły
prawnik, dwóch, dziesięciu i mamy złe zdanie o prawnikach jako takich. Już nie
nazywamy ich prawnikami, a papugami.
Szukam
odpowiedzi i tak oto sama sobie odpowiadam.
Po pierwsze, w
naszym kręgu kulturowym „wstydzimy się wstydzić”. Idziemy w zaparte. Japończyk,
któremu udowodni się niewywiązywanie się z obowiązków albo jakiś błąd w sztuce
będzie giął się i miął – przepraszał i kajał się, bo mu wstyd. Wstyd, że
zawalił. Europejczyk, któremu wytkniemy błąd obruszy się, nadmie i obrazi.
Przystąpi do kontrataku. Jak śmieli??? On??? On swoje wie – oni szkalują,
pomawiają, chcą pozbawić dobrego imienia. Czy wstydzi się? Owszem: wstydzi się,
że wpędzono go w poczucie wstydu, a on przecież nie ma się czego wstydzić, bo:
… [tu: lista racjonalizacji i zaprzeczeń, mających zdyskredytować „czepiających
się” i dowieść, że „to wszystko nieprawda”]. Wstyd jest oznaką słabości, a on
słaby nie jest. No, stało się, ale… No, może i ja, no może i na moim dyżurze,
na mojej lekcji, na mojej rozprawie, ale…
Po drugie,
gdzieś zniknęła nasza ludzka przyzwoitość, honorowe zachowania i szacunek do
siebie nawzajem. Wyobraźnia chyba też.
Nie chcemy być
uczeni przez złych nauczycieli, leczeni przez złych lekarzy, sądzeni przez
złych sędziów i obsługiwaniu przez złych urzędników. Nie chcemy, ale bywa, że
to my sami jesteśmy tymi złymi przedstawicielami zawodu i wtedy widzimy drzazgę
w oku kolegi, a nie widzimy belki w swoim.
I ta koszmarna
korporacyjna solidarność.
Bo jak ja jestem
nauczycielem, to koledzy po fachu dobrze obejdą się z moim dzieckiem. Więc nie
ma się co bać. Rekrutacja jakaś do lepszej szkoły? Da się…
Bo jak ja jestem
lekarzem, to koledzy po fachu na moje dziecko/matkę/ łaskawszym okiem spojrzą i
zawsze pomogą. A jak męża/żonę lekarza mam, to już niemal życie wieczne
zagwarantowane.
A reszta niech
się gimnastykuje. Trzeba było wyjść za lekarza i posłać dziecko na prawo.
Wtedyśmy kryci.
Po trzecie,
choćby nie wiem ile lat minęło od komuny, zawsze będziemy mieli z tyłu głowy,
że niektóre rzeczy trzeba załatwić, żeby sobie krzywdy niepotrzebnie nie
zrobić. Taka gmina. Oczywiście można iść na żywioł, ale… Strzeżonego pan Bóg
strzeże.
Zaufanie
społeczne? A co to jest???
Wszystko trzeba
„załatwić”.
Taki sposób
rozumowania obecny jest i wśród usługodawców i wśród usługobiorców. Nie wprost.
Nie expressis verbis – ale trzyma się
mocno. Na wszelki wypadek.
Konserwujemy
więc paskudne, niemoralne i szkodliwe społecznie sposoby funkcjonowania i
dziwimy się, że tak nam źle.
Ponawiam
pytanie: dlaczego poszczególne grupy zawodowe nie dążą do tego, by osobom
niekompetentnym umożliwić wyjście z zawodu i rozpoczęcie nowego życia w innej
branży? Dlaczego murem stają za nieudacznikiem zasłaniając się a to Kartą
Nauczyciela, a to Kodeksem Etyki Lekarskiej?
Dlaczego udają,
że nic się nie dzieje, kiedy się akurat dzieje?
Zrekonstruujcie
mi proszę tok rozumowania szeregowego pracownika wykonującego zawód zaufania
publicznego w takiej oto sytuacji:
Jeden z nas
spartolił robotę. Tylko my możemy wydać werdykt, że spartolił, bo przecież na
uczeniu zna się tylko nauczyciel, a na leczeniu – lekarz. (A skąd pan może
wiedzieć, że ja go źle leczyłem/uczyłem? Medycynę/pedagogikę pan studiował? To
już ustalą nasi eksperci…). No, już wiemy: spartolił jak nic.
I co teraz?
Trzymamy się razem i idziemy ławą: nie spartolił!
Szereg
nieprzewidzianych okoliczności zewnętrznych… luki systemu… doświadczenie
zawodowe…
Czarne jest
białe, a białe czarne.
Przetrzymujemy
bohatersko „medialną nagonkę”, stwarzanie „faktów medialnych” oraz ze stoickim
spokojem znosimy łzy matki, która straciła dziecko, bo pan doktor odmówił, albo
pani pedagog nie zareagowała.
Przewali się w
końcu
Przewala się
faktycznie.
Idziemy dalej.
Pan doktór na
innym oddziale, pani pedagog w innej klasie.
Cisza po burzy.
Lubią nas,
szanują, poważają – myślimy sobie i cała naprzód ku nowej przygodzie.
A naród pamięta…
A gdyby tak
stanąć osobiście przed tym, któremu zawiniliśmy. Tak, spartoliłem, rzec. Ja
spartoliłem – ja Jan Iksiński. Moja wina. Przepraszam. Chyba wybiorę inny
piękny zawód na tę samą literę. I nie obwiniajcie wszystkich
nauczycieli/lekarzy/urzędników. To mój błąd, moja wina, mój wstyd. Raz jeszcze
przepraszam
I poszedłby
wtedy człowiek do nauczyciela/lekarza/urzędnika/prawnika z pełnym zaufaniem – jak
człowiek do człowieka. Z zaufaniem i świadomością, że jeśli cokolwiek się
stanie, a czasem się stanie, nie ma na to rady, to
nauczyciel/lekarz/urzędnik/prawnik nie wywinie się ludzkiej ni boskiej
sprawiedliwości i ostatecznie okaże się CZŁOWIEKIEM.
Taaa…
Prawda, że mam
predyspozycje do literackiej fikcji? Coraz lepiej mi idzie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz