Normalnie chciałabym, żeby było… normalnie.
Taka zwyczajna
ludzka życzliwość, uprzejmość mi się marzy.
Nie lepkość
wyuczona na jakichś kursach obsługi klienta naszego szanownego, którego poza
tymi dziesięcioma minutami obsługiwania go, mamy centralnie-wiadomo-gdzie. Nie
uniżoność i do-tyłka-włażenie celem przymuszenia do zakupu towarów
niezamierzonych i na mojej liście zakupów niezamieszczonych. Nie traktowanie
jak człowieka niespełna rozumu, który bez pomocnej dłoni konsultanta nie
poradzi sobie z wybraniem butów dla dziecka czy szamponu przeciwłupieżowego.
Ale też wcale
nie tęsknię za czasami, kiedy to tlenione blondyny z powiekami ociekającymi
turkusowym tuszem ryczały zza lady: „czego???”. I kiedy – jak w filmie Barei –
jedną łapą dzierżyły szmatę do podłogi, by zaraz w tę samą dłoń ująć rarytas w
postaci reglamentowanego kurzego truchła. I kiedy ludzkość przejawiała postawę
z gatunku „bez kija nie podchodź” bez względu na to czy ludzkość reprezentowała
dyrekcję placówki oświatowej, personel sklepu mięsnego – o, to były szychy… -
czy branżę budowlaną.
Właściwie gdyby nie małe osiedlowe
sklepiki i zaprzyjaźniona fryzjerka, popadłabym w depresję. O, tak – tu
traktują mnie normalnie: dzień dobry – kilka słów o światowym kryzysie
finansowym, co słychać u dzieci, jak tam pranie już powieszone… - ile tej
szynki, pani mówiła…?/tniemy czy farbujemy? – dziękuję, do widzenia.
Do sklepów w
galeriach handlowych strach włazić. No, chyba że to banalne sieciówki czy
samoobsługowe drogerie z niższej półki, w których tłum się kłębi, ale i tu przy
kasie zawsze jakaś maszyneria przebrana za niewieść w wieku lat niewielu zada
człowiekowi machinalnie kilka pytań a rozdzielnika: doliczyć reklamówkę?
Polecamy w promocji lakiery, bajery, gejzery, bulteriery. Kartę stałego klienta
pani ma? Punkty PayBack pani zbiera? Zapraszamy ponownie. Niby nic, a wątroba
się człowiekowi lasuje, kiedy jeszcze reklamówki swej z gejzerem i bulterierem
nie wziąwszy dobrze w garść, słyszy ten sam zestaw pytań wyrzucany z prędkością
CKM-u w kierunku kolejnego klienta.
Bo do tych
lepsiejszych sklepów odzieżowych czy obuwniczych, to naprawdę strach wejść.
Znudzona ekspedientka uradowana faktem pojawienia się klienta – ta bezbrzeżna
nuda w oczekiwaniu na to, żeby wreszcie ktoś przyszedł… - spada na rzeczonego
niczym chmara szarańczy, niczym kadź smoły i krępuje ruchy. Pomóc w czymś? W
czym mogę pomóc? Doradzić? Jeszcze się człowiek nie rozejrzał, jeszcze nawet
nie wie, czy w ogóle coś chce kupić, czy tylko pogapić się na te buty o
równowartości połowy pensji, a tu już zmasowany atak spawacza: miodopłynny
słowotok i nieustanna inwigilacja, bo a nuż weszłam te buty z renifera tudzież
pytona zajumać albo nie daj Boże przymierzę je bez konsultacji z obsługą
naziemną placówki detalicznej i szlag trafi całą tę wyuczoną na kursach obsługę
klienta.
Do banku nie
wejdę jak żyję. Niech żyje bankowość online! Wśród marmurów zgięci w pół
konsultanci przyuczeni do wyprzedzania moich życzeń o pół kroku, skłonni wmówić
mi ciążę i trypra, żebym tylko nabyła ich niepierwszej świeżości produkty
bankowe, albo uwikłała się w jakiś kredycie malutki, którego wcale nie
potrzebuję, podczas gdy przyszłam tylko kilka stówek podjąć, bo bankomat nie
działa.
Dla równowagi w
lokalnym ośrodku zdrowia – prywatnym skądinąd… - nadęte panie rejestratorki.
Fuczą, pouczają, lepiej wiedzą i zawsze doradzą, co robić, żeby doktorów nie
drażnić. W kontakcie osobistym znośne, przez telefon dają upust nieustannej
frustracji. Zawsze baaardzo zajęte, niczego nie mogą sprawdzić od ręki, niechże
– wreszcie człowiek może się upewnić, że partykuła, to jednak nie jest termin
gramatyczny martwy, ba, żywotny coraz bardziej… - pani zadzwoni później, a
najlepiej niechże przyjdzie osobiście.
Albo w szkole –
pani od tańców ustawia wszystkich do pionu, sycząc przez zaciśnięte zęby
przednie: kwessstionuje pani m o j e
metody wychowawczczcze??? I nie dopuszcza do siebie, że owszem, że
kwestionuję i że chętnie o tym porozmawiam, ale… nie z panią, bo pani już
obróciła się na pięcie, a jak mi się nie podoba, to przecież to nie jest jedyna
szkoła w okolicy…
Więc żeby w
depresję nie popaść, idzie człowiek do tego osiedlowego sklepiku, którego
załoga nijakich kursów obsługi klienta nie przechodziła, a każdy pamięta, którą
szynkę kupuję i że 15 deko, a jak ktoś z załogi ma zły dzień, to lojalnie
uprzedza zaraz po rytualnym „dzień dobry”, że do kitu z tym wszystkim i jeszcze
się babcia rozchorowała i najchętniej to by człowiek pod stół wlazł i nie
wychodził. Wie pani, o co chodzi?
Ze skrajności w skrajność – albo
„czego?!”, albo nachalna, ostentacyjna lepkość. A gdyby tak zwyczajnie,
normalnie okazać sobie nawzajem żywe zainteresowanie i uprzejmość. Wiem, wiem –
kup pan cegłę, to nie jest lekki chleb. Ale prędzej bym sobie tę cegłę wmówić
dala komuś, kto grzecznie zapyta czy jej nie potrzebuję, niż temu, kto testuje
na mnie te wszystkie sztuczki wytrawnego handlowca i myśli że dam się na nie
złapać. Bo jest cegła, proszę pani, szalenie do pani pasująca! Najnowszy model,
edycja limitowana. Jeśli kupi panie ten model, może pani wziąć udział w
konkursie i wygrać wycieczkę do składu materiałów budowlanych. Aaa… ma już
pani…
Wygrała pani
odkurzacz, proszę walczyć o przedłużacz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz