czwartek, 7 sierpnia 2014

Normalnie


Image Optimization Tips
Normalnie chciałabym, żeby było… normalnie.
Taka zwyczajna ludzka życzliwość, uprzejmość mi się marzy.
Nie lepkość wyuczona na jakichś kursach obsługi klienta naszego szanownego, którego poza tymi dziesięcioma minutami obsługiwania go, mamy centralnie-wiadomo-gdzie. Nie uniżoność i do-tyłka-włażenie celem przymuszenia do zakupu towarów niezamierzonych i na mojej liście zakupów niezamieszczonych. Nie traktowanie jak człowieka niespełna rozumu, który bez pomocnej dłoni konsultanta nie poradzi sobie z wybraniem butów dla dziecka czy szamponu przeciwłupieżowego.
Ale też wcale nie tęsknię za czasami, kiedy to tlenione blondyny z powiekami ociekającymi turkusowym tuszem ryczały zza lady: „czego???”. I kiedy – jak w filmie Barei – jedną łapą dzierżyły szmatę do podłogi, by zaraz w tę samą dłoń ująć rarytas w postaci reglamentowanego kurzego truchła. I kiedy ludzkość przejawiała postawę z gatunku „bez kija nie podchodź” bez względu na to czy ludzkość reprezentowała dyrekcję placówki oświatowej, personel sklepu mięsnego – o, to były szychy… - czy branżę budowlaną.

            Właściwie gdyby nie małe osiedlowe sklepiki i zaprzyjaźniona fryzjerka, popadłabym w depresję. O, tak – tu traktują mnie normalnie: dzień dobry – kilka słów o światowym kryzysie finansowym, co słychać u dzieci, jak tam pranie już powieszone… - ile tej szynki, pani mówiła…?/tniemy czy farbujemy? – dziękuję, do widzenia.
Do sklepów w galeriach handlowych strach włazić. No, chyba że to banalne sieciówki czy samoobsługowe drogerie z niższej półki, w których tłum się kłębi, ale i tu przy kasie zawsze jakaś maszyneria przebrana za niewieść w wieku lat niewielu zada człowiekowi machinalnie kilka pytań a rozdzielnika: doliczyć reklamówkę? Polecamy w promocji lakiery, bajery, gejzery, bulteriery. Kartę stałego klienta pani ma? Punkty PayBack pani zbiera? Zapraszamy ponownie. Niby nic, a wątroba się człowiekowi lasuje, kiedy jeszcze reklamówki swej z gejzerem i bulterierem nie wziąwszy dobrze w garść, słyszy ten sam zestaw pytań wyrzucany z prędkością CKM-u w kierunku kolejnego klienta.
Bo do tych lepsiejszych sklepów odzieżowych czy obuwniczych, to naprawdę strach wejść. Znudzona ekspedientka uradowana faktem pojawienia się klienta – ta bezbrzeżna nuda w oczekiwaniu na to, żeby wreszcie ktoś przyszedł… - spada na rzeczonego niczym chmara szarańczy, niczym kadź smoły i krępuje ruchy. Pomóc w czymś? W czym mogę pomóc? Doradzić? Jeszcze się człowiek nie rozejrzał, jeszcze nawet nie wie, czy w ogóle coś chce kupić, czy tylko pogapić się na te buty o równowartości połowy pensji, a tu już zmasowany atak spawacza: miodopłynny słowotok i nieustanna inwigilacja, bo a nuż weszłam te buty z renifera tudzież pytona zajumać albo nie daj Boże przymierzę je bez konsultacji z obsługą naziemną placówki detalicznej i szlag trafi całą tę wyuczoną na kursach obsługę klienta.
Do banku nie wejdę jak żyję. Niech żyje bankowość online! Wśród marmurów zgięci w pół konsultanci przyuczeni do wyprzedzania moich życzeń o pół kroku, skłonni wmówić mi ciążę i trypra, żebym tylko nabyła ich niepierwszej świeżości produkty bankowe, albo uwikłała się w jakiś kredycie malutki, którego wcale nie potrzebuję, podczas gdy przyszłam tylko kilka stówek podjąć, bo bankomat nie działa.
Dla równowagi w lokalnym ośrodku zdrowia – prywatnym skądinąd… - nadęte panie rejestratorki. Fuczą, pouczają, lepiej wiedzą i zawsze doradzą, co robić, żeby doktorów nie drażnić. W kontakcie osobistym znośne, przez telefon dają upust nieustannej frustracji. Zawsze baaardzo zajęte, niczego nie mogą sprawdzić od ręki, niechże – wreszcie człowiek może się upewnić, że partykuła, to jednak nie jest termin gramatyczny martwy, ba, żywotny coraz bardziej… - pani zadzwoni później, a najlepiej niechże przyjdzie osobiście.
Albo w szkole – pani od tańców ustawia wszystkich do pionu, sycząc przez zaciśnięte zęby przednie: kwessstionuje pani m o j e  metody wychowawczczcze??? I nie dopuszcza do siebie, że owszem, że kwestionuję i że chętnie o tym porozmawiam, ale… nie z panią, bo pani już obróciła się na pięcie, a jak mi się nie podoba, to przecież to nie jest jedyna szkoła w okolicy…
Więc żeby w depresję nie popaść, idzie człowiek do tego osiedlowego sklepiku, którego załoga nijakich kursów obsługi klienta nie przechodziła, a każdy pamięta, którą szynkę kupuję i że 15 deko, a jak ktoś z załogi ma zły dzień, to lojalnie uprzedza zaraz po rytualnym „dzień dobry”, że do kitu z tym wszystkim i jeszcze się babcia rozchorowała i najchętniej to by człowiek pod stół wlazł i nie wychodził. Wie pani, o co chodzi?
            Ze skrajności w skrajność – albo „czego?!”, albo nachalna, ostentacyjna lepkość. A gdyby tak zwyczajnie, normalnie okazać sobie nawzajem żywe zainteresowanie i uprzejmość. Wiem, wiem – kup pan cegłę, to nie jest lekki chleb. Ale prędzej bym sobie tę cegłę wmówić dala komuś, kto grzecznie zapyta czy jej nie potrzebuję, niż temu, kto testuje na mnie te wszystkie sztuczki wytrawnego handlowca i myśli że dam się na nie złapać. Bo jest cegła, proszę pani, szalenie do pani pasująca! Najnowszy model, edycja limitowana. Jeśli kupi panie ten model, może pani wziąć udział w konkursie i wygrać wycieczkę do składu materiałów budowlanych. Aaa… ma już pani…
Wygrała pani odkurzacz, proszę walczyć o przedłużacz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz